Gastronomia nie na miejscu

684

ŻARY | Polacy nie mają raczej w zwyczaju przesiadywania w barach, czy restauracjach. Na pewno nie w taki sposób, jak to się dzieje na przykład w krajach Europy zachodniej i południowej. Mimo to, wielu osobom brakuje dziś możliwości wyjścia na pizzę, lody, albo na kawę z ciastkiem.

Niektóre lokale zostały zamknięte na jakiś czas. Inne próbują nadrabiać straty oferując posiłki na wynos, lub na dowóz. Innej możliwości nie mają.
W czołówce potraw zamawianych z dostawą jest na pewno pizza. Zasadniczo, wśród osób głodnych częściej usłyszymy zdanie „zamówmy sobie pizze”, niż „zamówmy schabowego”. Jednak pizzerie nie mają dziś wcale tak łatwo. Właściciele takich lokali w Żarach szacują, że ich normalne obroty spadły o 60-70 procent. A koszty stałe ponosić trzeba cały czas.

– Marzec zamknęliśmy stratą około dwóch tysięcy złotych – zdradza jeden z właścicieli. – Im dłużej ta sytuacja będzie się utrzymywać, tym trudniej będzie nam przetrwać.

Niektóre bary nastawione były przede wszystkim na serwowanie posiłków na miejscu. Zamówienia na dowóz były raczej sporadyczne, jeśli w ogóle. W takim wypadku jeszcze trudniej przestawić się na inny tryb pracy.
Jeśli stały klient przyzwyczaił się nawet, że raz na jakiś czas idzie do swojego ulubionego lokalu na obiad, to niekoniecznie teraz będzie zamawiał na wynos. To już nie to samo.
Restauracja Lew została zamknięta na miesiąc. Od kilku dni wznowiła pracę na obecnie panujących zasadach.

– Restauracja tym różni się od innych lokali, że ważne są tu zarówno jakość jedzenia, jak i sposób podania – mówi Jolanta Tomalak, właścicielka żarskiego Lwa. – W restauracji liczy się też klimat, nasi goście podkreślali, że zawsze była tu dobra muzyka, przy której lubili sobie posiedzieć i zjeść.

Nastroju ulubionej restauracji, czy kawiarni, nie da się zamówić na dowóz. Są pewne elementy, które sprawiają, że do niektórych miejsc chętnie wracamy.
Oprócz restauracji w centrum miasta jest jeszcze Biały Lew – apartamenty i miejsce do organizacji imprez okolicznościowych w formie cateringu. A ponieważ wesel, urodzin, czy innych tym podobnych wydarzeń nikt dziś nie organizuje, obiekt stoi zupełnie nieużywany. Nie dość, że nie zarabia w ogóle, to przynosi straty. Tak samo jest ze wszystkimi lokalami, z których szczególnie podczas weekendów zazwyczaj dobiegał gwar i muzyka. Właścicielom nie pozostaje nic innego, jak czekać i mieć nadzieję, że społeczna izolacja zostanie zniesiona jak najszybciej.
Jak widać, straty liczy nie tylko branża turystyczna z największych kurortów. Nie tylko fryzjerki, kosmetyczki i inne firmy usługowe, które zostały zamknięte wprowadzonymi jakiś czas temu przepisami.
Wszyscy są zgodni co do jednego. Gospodarka musi zacząć funkcjonować, bo może się okazać, że lekarstwo będzie bardziej zabójcze, niż sama choroba.
O ile jeszcze zamówienie posiłku z dowozem jest brane pod uwagę, to raczej nikt nie zamawia filiżanki herbaty z ulubionej kawiarenki. Ale na przykład „U Lodziarzy” w Żarach można zamówić lody z dowozem do domu. Naturalnie, nie jedną gałkę w wafelku, ale opakowanie o wadze od pół do kilograma. To ciekawostka niewątpliwie.
Robi się coraz cieplej, powinny już pojawiać się ogródki przy lokalach. Miejsca, w których można posiedzieć pod parasolem osłaniającym przed słońcem, pogadać ze znajomymi, albo zwyczajnie przysiąść na chwilę i odpocząć od całodziennej bieganiny. Kiedy się pojawią. Dziś jeszcze nie wiadomo.
Gastronomia stara się jakoś przetrwać ten trudny okres. Jeśli jakiś lokal zamknięty zostanie na dłużej, może już nie wrócić.
Możemy wspierać swoją ulubioną pizzerię, restaurację, czy bar. Wystarczy pamiętać, żeby choć raz na jakiś czas zamówić coś na wynos. A może wykupić abonament na obiady? To ważne, aby za jakiś czas, gdy hasło „Zostań w domu” przestanie być aktualne, było po prostu gdzie z tego domu wyjść. Nie tylko do lasu, albo parku.

Andrzej Buczyński