Droga całkiem prywatna

6720
Dotychczasowa droga, do której jest zjazd z obwodnicy, biegnie pomiędzy budynkiem a ogrodzeniem - w prywatnej działce Mariusza Wrony. Droga gminna, która nie jest faktycznie wybudowana, biegnie równolegle do granicy ogrodzenia. Budowniczy obwodnicy zrobili błąd. Zjazd wykonali kilka metrów dalej, w drogę prywatną, zamiast w drogę gminną

Wyzwiska i nerwy. Nie udało się rozwiązać problemu drogi dojazdowej do nieruchomości przedsiębiorców. Inwestor, który zamknął drogę, zapewnia że miał dobrą wolę i chciał pomóc.

W naszym artykule, opublikowanym w poprzednim wydaniu Mojej Gazety, zadeklarowaliśmy, że wrócimy do sprawy drogi dojazdowej do nieruchomości Elżbiety i Przemysława Grzywaczów.

Przypomnijmy. Elżbieta i Przemysław Grzywacz kilkanaście lat temu kupili od prywatnego właściciela działkę blisko skrzyżowania z ul. Sienkiewicza w Jasieniu, drogą na Lisią Górę i obwodnicą. Mieszkają pod lasem, zajęli się sprzedażą ryb. Działkę pomiędzy ich nieruchomością a obwodnicą rok temu kupił od tego samego właściciela inwestor – miejscowy przedsiębiorca Mariusz Wrona. Buduje tam firmowe obiekty. Problem w tym, że polna droga ze zjazdu z obwodnicy do nieruchomości Grzywaczów biegnie przez jego działkę. Droga gminna biegnie do niej równolegle, ale sęk w tym, że nie została nigdy zbudowana. Mało tego – budowniczowie obwodnicy zamiast wykonać zjazd w drogę gminną, wykonali go w drogę prywatną.

Koniec końców, inwestor postawił na swojej działce bramę. Tłumaczy, że przejazd przez działkę jest niemożliwy, ze względu na bezpieczeństwo i przepisy BHP. Plac budowy musi być ogrodzony.

Droga, z której dotychczas korzystali Grzywaczowie i klienci, którzy do nich przyjeżdżali na zakupy, została odcięta.

Żyć w zgodzie

Poprzedni właściciel działek, który sprzedał je Grzywaczom i Wronie zapewnia, że droga nigdy nie była publiczna.

– Drogę wysypałem na własnym terenie. Tu były grunty rolne. Państwo Grzywacz widzieli co kupują, ale nauczyli się z niej korzystać – tak przez zasiedzenie, więc po co mieli robić drogę? Przez kilkanaście lat mogli to zrobić. Trzeba było wówczas interweniować w gminie. Zbudzili się, jak zostało to sprzedane – tłumaczy.

Podkreśla, że Gmina jest zobowiązana, żeby zrobić biegnącą obok drogę gminną, a że gmina nie ma pieniędzy, to już inna sprawa.

Sprzedawca działek podkreśla, że Grzywaczowie mają jeszcze dwie drogi dojazdowe. Jedna biegnie wzdłuż rzeczki Makówki, a druga wzdłuż lasu. Właściciel zapewnia, że sam nimi dojeżdżał, jak jeszcze nie było obwodnicy. Sam je utrzymywał.

W opinii sprzedawcy działek, jak ktoś się nauczył jeździć przez czyjeś podwórko, to nie znaczy, że będzie tak mógł jeździć do końca życia. Uważa jednak, że Grzywaczowie mają rację, bo chcą dojeżdżać jak ludzie w XXI wieku. Sprawa jest jasna – tu powinna coś zrobić gmina. I nie chodzi o drogę asfaltową – wystarczy żeby była utwardzona.

– Nikt nie chce działać na szkodę państwa Grzywaczów. Niech swoje robią. Przecież trzeba żyć. To są niepotrzebne nerwy z jednej i drugiej strony. Wszyscy powinni żyć tu w zgodzie. – podsumowuje.

Warunki przedsiębiorcy

 Mariusz Wrona wiedział, kupując działkę, że Grzywaczowie nie będą mieli drogi dojazdowej, z której dotychczas korzystali. Postanowił więc jej nie kupować. Właściciel terenu wydzielił więc drogę, jako osobną działkę. Zaproponował ją w urzędzie gminy do sprzedaży lub zamiany. W urzędzie nie byli takim rozwiązaniem zainteresowani. To zamknęło sprawę. Właściciel postawił więc inwestorowi warunek, że musi kupić działkę wraz z tą drogą, albo wcale.

– Państwo Grzywacz jeździli drogą ok. dziesięć miesięcy, ale cały czas narzekali, że jest ona w złym stanie, że ja mam ją poprawiać. Skończyło się na wyzwiskach z ich strony, wzywali policję – opowiada przedsiębiorca.

Policja przyjeżdżała sześć razy. Raz funkcjonariuszy wezwał Wrona. Przedsiębiorca zrobił nagrania video telefonem komórkowym, wykonał też zdjęcia, dysponuje zdjęciami z monitoringu.

– Zainstalowaliśmy kamery, bo miarka się po prostu przebrała – tłumaczy.

Mariusz Wrona zapewnia, że miał dobrą wolę. Po awanturze spotkali się u burmistrza Kamyszka. Zadeklarował, że wykona drogę i wystawi gminie fakturę z wydłużonym terminem płatności do 360 dni. Burmistrz był takim rozwiązaniem zainteresowany. Wrona nawet rozpoczął już budowę drogi.

Przedsiębiorca postawił jednak Grzywaczom warunek. Mieli oni wpłacić 4 tysiące złotych na miejscowe przedszkole. Prawnik Grzywaczów próbował negocjować wysokość kwoty.

Mariusz Wrona zaproponował więc inne rozwiązanie. Grzywaczowie mieli go przeprosić na łamach lokalnej gazety za wyzwiska, wzywanie policji, a także stres i nerwy, na które został narażony wraz z żoną. Dał 24 godziny na podjęcie decyzji. Okazało się, że Grzywaczowie mogą przeprosić, ale przy stole – prywatnie. Przedsiębiorca na to się nie zgodził. Dlaczego? Twierdzi, że miał od różnych znajomych informacje, że Grzywaczowie mówią źle o nim i jego żonie. Uznał, że skoro mówią to publicznie, to powinni publicznie przeprosić.

 Droga byłaby w tydzień

 W sprawie jeszcze interweniowali radni, burmistrz, prawnik Grzywaczów. Nic to nie dało. Przedsiębiorca wysłał Grzywaczom pismo z informacją, że przejazd przez działkę będzie niemożliwy w ciągu siedmiu dni. Po tym czasie zamontował bramę. Odstąpił od budowy drogi.

– Dla mnie etap rozmów się skończył – kategorycznie twierdzi Mariusz Wrona.

Przedsiębiorca uważa, że w żaden sposób nie szkodzi interesom państwa Grzywaczów. Nie jest dla nich konkurencją. Nie rozwija więc swojej firmy ich kosztem.

– Moja dobra wola skończyła się, jak po raz szósty przyjechała tu policja (wzywana przez Grzywaczów – dop. red.) Powiedziałem dosyć. Mam sprzęt i ludzi. Mieliby zrobioną drogę w tydzień. Wystarczyło słowo przepraszam – kwituje.

Paweł Skrzypczyński