Nauczyciel mistrzów

4304
Z Dawidem Polokiem (37 l.) z Żarskiego Klubu Sportów Walki, trenerem kadry Polski dzieci i kadetów muay thai oraz założycielem zawodowej federacji tajskiego boksu rozmawia Andrzej Buczyński.

Jaka była pana droga do muay thai?

– W 1995 roku zacząłem trenować taekwondo, ale po dwóch latach trafiłem na Oyama Karate. To były początki mojej przygody ze sportami walki. Karate trenowałem do 2006 roku. Wtedy wyjechałem do Londynu. W Anglii jeden z moich kolegów, z którym wcześniej razem trenowaliśmy karate u Andrzeja Tomiałowicza w Lubsku, bardzo mnie namawiał, żebym przyszedł na trening muay thai i zobaczył, na czym to polega. Zobaczyłem i można powiedzieć, że zakochałem się w tej sztuce walki. Jest to całkowicie inny styl. Miałem już pewną bazę wywodzącą się z karate, ale wiele rzeczy musiałem pozmieniać. Pewne nawyki z poprzedniego stylu zostały mi nawet do dziś. Po jakimś czasie kolega Mariusz zaproponował mi wspólny wyjazd do Tajlandii. Przez miesiąc żyłem i trenowałem w Bangkoku z miejscowymi zawodnikami. To było przysłowiową kropką nad „i”. Zobaczyłem i poznałem całe piękno muay thai.

W karate zdobywa się stopnie uczniowskie i mistrzowskie. Czarny pas oznacza oznacza karatekę o mistrzowskim stopniu zaawansowania. Jak to wygląda w muay thai?

– Można powiedzieć, że jest podobnie. Zdobyłem stopień mistrzowski w tej sztuce walki. Ale muay thai przede wszystkim poszło w stronę sportową i nie przywiązuje się aż tak wielkiej wagi do tych stopni. O poziomie zawodnika świadczy ilość wygranych walk w ringu. Chociaż dla młodych adeptów tej sztuki, jak i osób starszych, którzy nie wychodzą na ring, stopnie są ważne i świadczą o chęci zgłębiania tej sztuki.

Jak został pan instruktorem muay thai?

– W 2008 roku wróciłem do Polski. Wcześniej już byłem instruktorem karate. Jeśli chodzi o nasze województwo, to nie było wtedy szkół muay thai w okolicy. Postanowiłem zaryzykować i zorganizować pierwszy trening w Żarach. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. 17 października 2008 roku na pierwsze zajęcia w szkole podstawowej nr 3 przyszło pół setki chłopaków, których zaciekawił styl znany przede wszystkim z filmów takich jak „Kickboxer”, czy „Krwawy sport” z Jean-Claude Van Dammem w roli głównej.

 Spod pana trenerskiej ręki wyszli mistrzowie Polski i świata. Czy pan nadal uczy się muay thai?

– Myślę, że będę się uczył do końca życia. W ubiegłym roku miałem na przykład okazję być w Bułgarii na zgrupowaniu trenerów z Europy środkowo-wschodniej. Szkolił nas mistrz z Tajlandii. Poznałem dużo nowych rzeczy i pokazało mi to, że jeszcze dużo nowych rzeczy można się nauczyć.

 Walczy pan w ringu, w tym wieku?

– W ubiegłym miesiącu miałem okazję stoczyć zwycięski pojedynek w Niemczech. Najważniejsze jest zdrowie. Jeśli na to pozwala, to czemu nie? Widać to też w boksie. Na ring wychodzą ludzie koło pięćdziesiątki. Wiadomo, że młodsi potrafią być szybsi i sprawniejsi, ale z wiekiem dochodzi doświadczenie.

Czy boks tajski jest popularny w Polsce?

– Myślę, że coraz bardziej, chociaż nie jest tu od wczoraj. Najbardziej w dużych miastach. To się jednak zmienia i pojawia się również w mniejszych miejscowościach. Jako trener dzieci i kadetów w Polskim Związku Muay Thai widzę, że z roku na rok powstaje coraz więcej klubów. Mało tego. Muay thai jest bardzo bliskie wejścia na olimpiadę. Jak się dostanie, co może się wydarzyć nie na najbliższej, ale na kolejnej olimpiadzie, to z pewnością przełoży się na popularyzację tej dyscypliny. Muszę dodać, że muay thai idzie dwoma drogami – amatorską i zawodową. Naszych zawodników prowadzimy obiema drogami. Maciej Zembik w amatorskim muay thai zdobył w Polsce wszystko co się dało. Jest też zawodowym mistrzem Polski. Walczył o tytuł mistrza Europy i chociaż nie wygrał tego pojedynku, to sama możliwość wejścia na ring z mistrzem jest już wielkim sukcesem.

I nauczył się tego wszystkiego w Żarach?

– Tak, jest moim wychowankiem. Przyszedł na drugi organizowany przeze mnie trening i jest w klubie do dziś.

Jaki byłby wynik waszego pojedynku na ringu?

– Chyba już tak od półtorej roku mógłby mi dokopać (śmiech).

Sukcesy uczniów świadczą o nauczycielu.

– Można tak powiedzieć. Cieszy mnie każdy – mniejszy czy większy – sukces moich podopiecznych. Przychodząc na treningi mają różne cele. Jeden chce zrzucić parę

kilogramów i być sprawniejszy, a inny chce być mistrzem świata. To pokazuje, że jesteśmy w stanie zrealizować każde marzenie (śmiech). To zależy od podejścia i zaangażowania. Maciek jest tytanem ciężkiej pracy. Nie miał predyspozycji, które już na początku wskazywałyby na to, że może tak daleko zajść. To wszystko sobie wypracował dzięki swojemu poświęceniu. Mam w klubie Zuzannę Matusiewicz, od niedawna seniorkę, która w tylko tym roku wywalczyła trzy tytuły mistrzyni świata. Zdobyła też mistrzostwo Europy w kickboxingu. Jest u nas Laura Derej, czternastolatka, podwójna wicemistrzyni świata muay thai z Bangkoku, walczyła też świetnie w tym roku w Grecji.

Jak widać, już w młodym wieku można osiągnąć wiele.

– Sporty walki przygotowują też do życia. Uczą samodyscypliny, ciężkiej pracy i łatwiejszego podejmowania decyzji.

Kiedy jest już za późno, żeby zacząć trenować muay thai?

– Ostatnio miałem telefon od pana z Jasienia, który jest po sześćdziesiątce i chciałby spróbować. Stwierdziłem, że jeśli nie ma przeciwwskazań zdrowotnych, to dlaczego by nie? Podam przykład mojej mamy, która kiedyś zainteresowała się, gdzie ja tak chodzę na te treningi karate i co tam robię. I tak zaczęła trenować ze mną, że w końcu była tylko jeden stopień niżej.

Niedawno wygrał pan walkę w ringu, ale patrząc na sylwetkę, nie wygląda pan na wielkiego zabijakę.

– Bo nie jestem zabijaką (śmiech). Nigdy nie byłem i nigdy nie będę mistrzem świata. Po prostu udało mi się znaleźć moją życiową drogę. Myślę, że jako trener, udaje mi się dotrzeć do moich wychowanków i przekazać im moją wiedzę. A wyjście na ring pozwala przypomnieć sobie, co czuje zawodnik w takiej sytuacji. To ważne dla trenera.

Niedawno zorganizował pan galę tajskiego boksu „Thai Battle Championship” w Słubicach. Co to za impreza?

– To bardzo zaawansowany pomysł. Celujemy od razu w najwyższą półkę. Polski rynek zawodowego muay thai stoi bardzo słabo. Brakuje federacji, które zajmowałyby się zawodowymi walkami w tym stylu. Są raczej pojedyncze walki na znanych lub mniejszych galach. Chcieliśmy tą lukę zapełnić, a przy okazji pokazać piękno tajskiego boksu. To się udało. Trafiłem na świetnych ludzi ze Słubic. Założyliśmy federację. Wykorzystałem przy tym swoje kontakty ogólnopolskie i międzynarodowe. Pojawił się inwestor i zrobiliśmy pierwsze widowisko, które zebrało bardzo dobre opinie zarówno od widzów, jak i środowiska zawodników i trenerów. Przygotowaliśmy widownię na pół tysiąca osób i wszystkie bilety zostały sprzedane.

To jednorazowy projekt?

– Szykujemy już dwie kolejne gale. Celujemy wysoko, łącznie z transmisją telewizyjną. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Chcemy zrealizować bardzo ambitne zamierzenia. Za wzór postawiliśmy sobie galę KSW, na której możemy oglądać walki MMA. Chcę przede wszystkim zaprezentować wspaniałych polskich zawodników, ale karty walk układamy międzynarodowo.

Do czego potrzebne jest stworzenie federacji?

– Galę może teoretycznie zorganizować każdy, praktycznie w każdym mieście. Jednak żeby zaprosić bardzo dobrych zawodników, mocne gwiazdy, trzeba przede wszystkim dysponować odpowiednimi finansami. To nie są ludzie, którzy będą się bić na ringu za tysiąc złotych. Myślę też, że przez lata zdobyłem zaufanie środowiska muay thai. Ludzie przyjechali na naszą pierwszą galę i się nie zawiedli. Najsłabsi zawodnicy mieli tytuły co najmniej mistrza Polski. Budujemy więc coś dużego. Stworzyliśmy sześcioosobowy zespół, który zajmuje się wszystkimi sprawami organizacyjnymi.

Kiedy odbędą się kolejne gale?

– Następną zaplanowaliśmy na marzec, odbędzie się w wielkopolsce pod Poznaniem. Być może w czerwcu odwiedzimy Wrocław. Podczas wakacji zorganizujemy galę na stadionie miejskim w Słubicach.

Skąd w ogóle pomysł na tego typu widowiska?

– Zawsze marzyłem, żeby zrobić coś dużego, jeżeli chodzi o muay thai. Nabierałem doświadczenia w Żarach organizując kilka gal charytatywnych. Cały czas robimy imprezy mistrzowskie, takie jak Puchar Polski. Kiedyś nawet organizowałem koncerty. Chciałem jednak czegoś więcej.

Czy jest szansa, żeby gala „Thai Battle Championship” zawitała kiedyś do Żar?

– Bardzo bym chciał pokazać mieszkańcom Żar wydarzenie na taką skalę, z najlepszymi zawodnikami muay thai i w profesjonalnej oprawie. Wcześniej czy później gala na pewno odbędzie się w Żarach.                            ATB