Karaś już nie jest rajem dla wędkarzy

9260
W opinii samych wędkarzy, wybudowane pomosty nie nadają się do wędkowania. fot. Andrzej Buczyński

Zalew Karaś był niegdyś uroczym zakątkiem stworzonym wręcz do obcowania z naturą. Ścieżka pieszo-rowerowa, budowana od roku przez żarskie starostwo, zupełnie zmieniła to miejsce. Czy na lepsze?

Niewątpliwie, po drodze wyłożonej kostką łatwiej spacerować. Łatwiej jeździć rowerem. Można też pobiegać i nie wdepnąć przez przypadek w błoto. Pod takim kątem, rekreacyjnie rzecz ujmując, Zalew Karaś zyskał na funkcjonalności.
Jest też druga strona medalu. Miejsce niegdyś często odwiedzane nie tylko przez miejscowych wędkarzy, z ich punktu widzenia zmieniło się na niekorzyść. Wybudowane pomosty nie nadają się do wędkowania. Ścieżka w wielu miejscach biegnie tak blisko wody, że nie ma nawet gdzie rozłożyć się ze sprzętem. Nie da się dojechać samochodem z ekwipunkiem, bo po nowej ścieżce jeździć przecież nie można. A nawet jak znajdzie się trochę miejsca między wodą a ścieżką, to strach wędkę zarzucić, żeby przypadkiem nie zahaczyć przechodnia czy dziecko na rowerku. Brakuje zacisznych zarośli, w których można było się zaszyć i spokojnie oddawać swojej pasji. Wędkarze, których można spotkać dziś nad zalewem, przyglądają się temu miejscu z dezaprobatą.

Dla kogo pomosty
Jeśli wybudowane pomosty miały służyć wędkarzom, to chyba ktoś pomylił projekty. W opinii wielu amatorów łowienia, te wokół Karasia nie nadają się do wędkowania, ponieważ nie dają możliwości bezpośredniego dostępu do wody. Są to raczej pomosty widokowe. Mają jednak swoje zastosowanie – od pierwszych ciepłych dni stały się ulubionym miejscem spędzania czasu przez młodzież. Jak twierdzi spotkany nad zalewem pan Andrzej, już na jednym z pomostów imprezowicze próbowali rozpalić ognisko. Sezon na imprezy plenerowe dopiero się rozkręca i kto wie, jaką radosną twórczością popiszą się jeszcze wesołe gromadki. Życie pokazuje, że pozostałością po takich piknikach są różnego rodzaju śmieci. Już teraz można robić zakłady, ile puszek, butelek i opakowań po chrupkach wyląduje w wodzie.

Przejąć od powiatu
Od jakiegoś czasu starosta żarski deklaruje chęć przekazania ścieżki na rzecz gminy, jednak burmistrz Lubska jakoś do tego się nie kwapi. Niektórzy nalegają wręcz, żeby ścieżkę przejąć. Ale w tym momencie pojawia się podstawowe i proste pytanie – po co?
Po pierwsze, ścieżka nie znajduje się przecież na terenie zamkniętym i nie jest tak, że dopiero przejęcie da możliwość mieszkańcom Lubska swobodnego z niej korzystania. To teren ogólnie dostępny. Po drugie, jest to inwestycja dofinansowana ze środków unijnych, a co za tym idzie – trzeba o nią dbać, utrzymywać w należytym stanie, naprawiać zniszczenia. Można się więc zastanawiać, po co Lubsko ma brać na barki dodatkowe finansowe obciążenia, skoro to inwestycja starostwa? Można pomyśleć o tym za kilka lat, kiedy trwałość projektu zostanie osiągnięta i powiat nie będzie „zmuszony” do pilnowania tego, co za unijne środki zostało zbudowane. Dziś ktoś mógłby wręcz zarzucić burmistrzowi, że przejmowanie dodatkowych zadań w obecnej złej kondycji finansowej gminy, ociera się wręcz o niegospodarność. Zwyczajnie, po co płacić za coś, za co ktoś inny zapłaci. No chyba że gmina przejmie, ale pod warunkiem, że powiat zobowiąże się do pokrycia kosztów.
Czy taki sposób zagospodarowania terenu wokół Karasia był trafnym pomysłem? Opinie są podzielone.

Mariusz Rysiewicz, doświadczony wędkarz, który przez lata niejedną okazałą rybę złowił nad Zalewem Karaś:
– Staram się być powściągliwy w opiniach, ale dla mnie jest to zwykłe niszczenie tego, co stworzyła przyroda. Tam miałem kontakt z przyrodą. Mało kto w to wierzy, ale raz wszedł mi wilk do namiotu. Pojawiały się inne zwierzęta. Teraz teren jest zurbanizowany.
Trzeba też zwrócić uwagę, jak blisko wody jest ścieżka. Swoich dzieci na rolkach czy na rowerze tam bym nie wypuścił, bo jeśli dzieciak wpadnie do wody, to może się różnie skończyć, jeśli nikogo nie będzie w pobliżu.
Jeśli chodzi o wędkowanie, to potrzebne są pomosty typowo wędkarskie, albo stanowiska wędkarskie. To co zbudowano, przypomina raczej platformy widokowe. One się sprawdzą, ale w przypadku imprezowiczów i będzie to problem dla policji i władz miasta. Jest to fajne, można sobie stanąć i popatrzeć, ale szczerze mówiąc nie wiem, co autor miał na myśli tworząc tyle tych platform. Ludzie mają sami siebie oglądać? Ciężko jest komuś, kto nie ma pojęcia o wędkarstwie, stworzyć coś dla wędkarzy. Ten teren został odebrany wędkarzom i tak to trzeba postrzegać, niestety.
W tej chwili nie można mówić o bezpiecznym łowieniu od strony północnej zbiornika. Na przystani łowić nie można. Byłoby zupełnie inaczej, gdyby ścieżka przebiegała 20 metrów dalej. Nie byłoby krzywdy dla nikogo.
Jest to teren rekreacyjny, ale przecież wędkarstwo jest też formą rekreacji i nie wiem, dlaczego pan starosta zniszczył zbiornik, jeśli chodzi o łowienie ryb i przede wszystkim zrobił to bez konsultacji z ludźmi, którzy cokolwiek o tym wiedzą.
Jest wprawdzie parę pomysłów, aby uratować Karasia, ale najpierw pan starosta musi zakończyć swoją inwestycję. Jednak szału już nie będzie.
Jeśli chodzi o rybostan na Karasiu, to według mnie, powinny zostać wprowadzone ograniczenia w zabieraniu ryb z tego łowiska, szczególnie jeśli chodzi o ryby wartościowe, takie jak amur, sandacz, szczupak, karp. Wędkarstwo jest sportem uprawianym dla przyjemności i niekoniecznie wnosi się opłaty po to, aby w ciągu roku tyle i tyle ryby natłuc, usmażyć i zjeść, albo komuś odsprzedać. Jadąc na narty też przecież płacimy za wyciąg, a niczego stamtąd nie zabieramy. Myślę, że trzeba edukować młodzież w kierunku koncepcji „złap i wypuść”, aby ktoś inny mógł złowić wypuszczoną rybę i zrobić pamiątkowe zdjęcie, albo samemu mieć możliwość spotkania się z tą samą, ale większą rybą za jakiś czas. Dodatkowo, mało kto stosuje się do ilości złowionych ryb oraz ich dopuszczalnych wymiarów. Była taka opinia, że to sumy zjadają ryby na Karasiu. Sam staram się regularnie odławiać tam suma, ale na Karasiu nie występują duże sztuki. Największe mają od 1 do 1,3 metra. Myślę, że to raczej połowy bez ograniczeń pozbawiają akwen ryb.

Andrzej Buczyński