Od Japończyków możemy się uczyć nie tylko karate

2944
Nocne klimaty japońskiej stolicy. fot. nadesłane

Z Sebastianem Końcowikiem z żarskiego Klubu Karate Kontra o pobycie w głównej siedzibie Japońskiej Federacji Karate w Tokio oraz ciekawostkach wprost z japońskiej stolicy, rozmawia Andrzej Buczyński.

Skąd pomysł na wyjazd do Japonii?
– To pomysł naszego prezesa Polskiej Federacji Japońskiego Karate JKA, który chciał zabrać najlepszych instruktorów na centralne szkolenie, które w Tokio organizowane są dwa razy do roku. W tej edycji jesiennej brało udział około dwustu instruktorów z całego świata.

Jak funkcjonuje kwatera główna japońskiego karate tradycyjnego?
– Japończycy mają wszystko bardzo dobrze poukładane, mają bardzo sprawne struktury, jest to po prostu świetna organizacja. Jesteśmy zachwyceni, jak to działa na poziomie ogólnoświatowym. Głównym celem jest rozwój karate na świecie. Historia karate to kres rozkwitów, rozłamów i przez to karate dopiero teraz ma szansę w Tokio ma stać się dyscypliną olimpijską. Wcześniej karate było na świecie bardzo podzielone i Międzynarodowy Komitet Olimpijski nawet nie miał z kim rozmawiać. Różne federacje spierały się o to, która z nich reprezentuje to najprawdziwsze karate.

Skąd się wzięło karate?
– Za ojca współczesnego karate uważa się Gichina Funakoshiego, który żył na przełomie XIX i XX wieku. On tak naprawdę przeniósł karate z Okinawy do Japonii, a z Japonii na cały świat. Japońska Federacja Karate została oficjalnie zarejestrowana tuż po drugiej wojnie światowej. Właściwie od 2000 roku Japończycy wzięli się mocno do pracy i stworzyli świetny system szkoleniowy. Mają dwudziestu najwyższej klasy instruktorów, którzy szkolą w Tokyo, a także na seminariach wyjazdowych.
Sam jestem zafascynowany karate, które trenuję od 1995 roku. JKA jest tym, czego szukałem. To niesamowity rozwój techniczny, a z drugiej strony tradycja uprawiania japońskiej sztuki walki. Z tą tradycją wiąże się szacunek dla starszych, kult pracy, prawdy. Jest takie powiedzenie, że karate zaczyna się i kończy na szacunku dla drugiego człowieka. W Japonii widać to najlepiej. Wielomilionowy kraj, a potrafią współpracować i się rozwijać. Są potęgą gospodarczą, choć tak naprawdę to biedna kraina nawiedzana przez trzęsienia ziemi i inne kataklizmy.

Karate jest postrzegane raczej pozytywnie.
– Tak. Przede wszystkim dlatego, że oprócz rozwoju fizycznego stawia na wartości. Często rodzice przyprowadzają swoje krnąbrne dzieciaki mając nadzieję na efekty, także pod względem wychowawczym.

Czego można nauczyć się od japońskich mistrzów?
– Zrozumiałem, że przywiązywałem za dużą wagę do rozwoju fizycznego, który mimo wszystko jest podstawą, a za mało było praktyki samego karate. Japończycy wielokrotnie powtarzają nawet najprostsze techniki opanowując je do perfekcji i wykonują je z taką gracją, że nam, młodym instruktorom, po prostu opadły szczęki.
U nas podczas godziny treningu wykonuje się 10-15 układów kata. Wydawało mi się, że jest to tak już w miarę dużo. W Japonii wykonywaliśmy dwukrotnie więcej w tym samym czasie. Wysiłek był niesamowity, ale okazuje się, że to się da zrobić. W Europie i oczywiście w Polsce ćwiczymy siłowo i wytrzymałościowo, natomiast Japończycy stawiają na wytrzymałość i szybkość. Mamy się czego uczyć. Marzy mi się, żeby jeździć tam raz na dwa lata, by móc czerpać z tego źródła.

Uroda Japonek jest specyficzna. Panowie zgodnie stwierdzili, że Polki są najpiękniejsze. fot. nadesłane

Ile trwała ta japońska przygoda?
– Mieliśmy w Tokio jedenaście noclegów. Ale sama podróż to prawie dwanaście godzin lotu z Monachium. Tyle czasu w samolocie, to przynajmniej jak dla mnie, nic przyjemnego.

Oprócz samego szkolenia był czas na zwiedzanie?
– Mieliśmy niesamowite szczęście, bo udało nam się zobaczyć praktycznie wszystkie miejsca w Tokio polecane turystom w przewodnikach. Mieszkaliśmy praktycznie w centrum, a stamtąd było blisko do tych najważniejszych dzielnic Tokio. Niesamowite wrażenie robią świątynie, w ogóle całe miasto. Wielopoziomowe metro. Komunikacja to po prostu bajka. Poza samymi godzinami szczytu nawet nie odczuwa się tłoku. Cały organizm miejski funkcjonuje jakby w innym wymiarze, niż u nas. Fantastycznie jest móc to zobaczyć na własne oczy. I pojawiają się takie trochę filozoficzne przemyślenia – Polska jest bogatym krajem, ale wiele rzeczy marnujemy. Moglibyśmy uczyć się od Japończyków, jak dobrze wykorzystywać to, co się ma.

Jedzenie było dziwne?
– Nie, przynajmniej nie dla mnie. Jestem zakochany w japońskiej kuchni, poza tym moja żona świetnie gotuje. W Polsce można trafić na bardzo dobre sushi. Ale dla Japończyków nie jest to danie codzienne, można powiedzieć, że trochę ekskluzywne. Na co dzień jedzą bardzo dużo pożywnych, wieloskładnikowych zup. Pozytywnym zaskoczeniem były ceny, bo można się wyżywić naprawdę niedużym kosztem. Dla przykładu zupa i do tego ryż, to koszt około 15 złotych. I naprawdę takim daniem można się najeść. Największe koszty to podróż i hotel. Na każdym kroku można napić się ciepłego napoju prosto z automatu. Na każdym rogu można coś zjeść. Wybór jest ogromny. Są też sklepy, takie odpowiedniki naszych żabek, w których kupowaliśmy kanapki shushi. Zawsze świeże, bo ich termin ważności wynosił tylko jeden dzień.

Tokio – miasto aż po horyzont. fot. nadesłane

Były takie sytuacje, że nie dało się przejść ulicą ze względu na ilość ludzi?
– Tam nie ma takich sytuacji i być nie może. Mają tam nawet ludzi z magafonami, którzy kierują ruchem pieszych. Na początku ciężko było mi się przyzwyczaić do ruchu lewostronnego, bo taki tam obowiązuje. Z przyzwyczajenia uciekałem na prawo i o mało nie zderzałem się z kimś z naprzeciwka. Oznaczenia na drogach, czy
w metrze są na każdym kroku i są tak genialne, że bardzo łatwo się w tym wszystkim połapać. Wystarczy poświęcić na to chwilę uwagi. A metrem bardzo szybko można dotrzeć praktycznie w każde miejsce w Tokyo.

Tokijski tłok nie przytłacza?
– Przede wszystkim na ulicach jest bardzo bezpiecznie. Ludzie chodzą z pootwieranymi torebkami, wystają im telefony i portfele. Nikt się tym nie przejmuje. Dla Japończyków kradzież, to coś niedopuszczalnego. W ogóle Japończycy bardziej zwracają uwagę na to, aby komuś nie przeszkodzić, niż na samych siebie. W wielu miejscach publicznych wiszą tabliczki “zachowaj ciszę”, “dbaj o innych”. W metrze Japończycy albo śpią, albo czytają. Owszem, czasem jakaś tam młodzież rozmawia, ale sami siebie uciszają. Niesamowicie grzeczny kraj. Tego nam brakuje. Ale oczywiście na ulicach widać policjantów, a przy większych skrzyżowaniach są posterunki, które wyglądają jak oszklone budki o powierzchni może 20 metrów kwadratowych.

Jak tokijczycy radzą sobie z bałaganem przy takim zaludnieniu?
– Wszędzie jest czysto. W mieście jest mnóstwo bezpłatnych toalet – niesamowicie czystych. Zaskoczyło nas trochę to, że na ulicach nie ma koszy na śmieci, ale przez to też nie ma śmieci. Każdy odpowiada za swoje, zabiera ze sobą i wyrzuca na przykład dopiero w domu.
Co ciekawe, kilka razy widzieliśmy bezdomnego, który śpi gdzieś pod mostem. I nawet ten kloszard miał wokół siebie czysto, a swoje kartoniki równo poukładane.

Tokio tętniące nocnym życiem. fot. nadesłane

Trafiliście na coś tak dziwnego, że nie wiadomo było co to jest?
– Na początku mieliśmy problem w toalecie (śmiech). Wszystkie podłączone są do prądu – mają pięć przycisków i nie wiadomo na dzień dobry, co z tym zrobić.

Dało się zauważyć tubylców w niecodziennych strojach?
– Nie jest prawdą, że Japończycy ubierają się jakoś ekstrawagancko czy futurystycznie, no może tylko w dzielnicach typowo rozrywkowych. Na co dzień widać panów w koszulach i garniturach, a kobiety w spódnicach zakrywających kolana. To jest standard, elegancja. Rzadziej widuje się koszule w połączeniu z dżinsami.

Wiele europejskich stolic ma bardzo wielokulturowe oblicze. Tokio jest też różnorodne?
– Poza turystami raczej nie. Japończycy tworzą dość hermetyczne społeczeństwo. Przy wjeździe musieliśmy wypełnić odpowiednie deklaracje związane z celem i miejscem pobytu. Poza tym, bez wizy w celach turystycznych możemy przebywać w Japonii do trzech miesięcy.

Co jeździ po ulicach?
– Chyba w 90 procentach toyota. Jeśli widać czasami auto europejskie, to są bardzo drogie, renomowane marki.

Dwa tygodnie w Tokio potrafią zaspokoić turystyczną ciekawość?
– Na pewno nie. Tokio to zaledwie początek tego pięknego kraju. Chociaż nie jestem przykładem typowego turysty, to chciałbym jeszcze przejechać się super szybką koleją, która rozpędza się do kilkuset kilometrów na godzinę, albo zobaczyć japońską prowincję. Dla mnie jednak priorytetem jest japońska szkoła karate.

Przepiękne świątynie przyciągają turystów. fot. nadesłane

Sebastian Końcowik (z lewej) i Bartłomiej Malinowski wspólnie reprezentowali w Tokyo żarski Klub Karate Kontra. fot. nadesłane