GMINA ŻARY | Z wójtem gminy Żary Leszkiem Mrożkiem o bieżących sprawach i problemach w urzędzie rozmawia Andrzej Buczyński.
Jakie są plany gminy na przyszły rok?
– Przede wszystkim, zaplanowaliśmy w budżecie 10 milionów złotych na inwestycje, te najbardziej potrzebne w gminie. Na pewno też będziemy starali się o pozyskanie dodatkowych środków. Niektóre programy z tego roku ze względu na pandemię zostały przesunięte na rok przyszły. Szykujemy wkład własny do tych projektów. Na pewno będziemy się starali o pieniądze na drogi. Kolejna rzecz to termomodernizacja budynków. Mamy dwa takie, które chcemy docieplić. Mamy takie odcinki dróg, na których trzeba wykonać całą infrastrukturę – nawierzchnię, odprowadzenie wody, oświetlenie. Jest kilka takich inwestycji, które są przygotowywane na przyszły rok.
Co najwięcej kosztuje?
– Jak to w samorządach, największym obciążeniem są płace. Jedna sprawa to zwiększenie płacy minimalnej. Inna sprawa to podwyżka dla nauczycieli, która weszła w tym roku. Przez trzy miesiące kosztowała nas 300 tysięcy, ale na przyszły rok musimy na to znaleźć 1,2 miliona złotych. O tym nikt głośno nie mówi. Nikt też nie chce pracować za stawkę minimalną.
Urzędnicy również chcą być dobrze opłacani.
– Jest problem, który obserwuję od jakiegoś czasu i podobnie jest w innych samorządach, co wiem po rozmowach z innymi włodarzami gmin. Kadra, która obecnie pracuje w urzędach, zaczyna się kruszyć. Specjaliści zaczynają uciekać. Płaca, którą ja mogę zaproponować w większości przypadków będzie niższa od tej, jaką mogą otrzymać w firmach. Jeżeli urzędnik ma odpowiadać za wszystko i ma się znać na wszystkim, a ilość zadań jest bardzo różnorodna, to nieraz słyszę, że woli iść do firmy prywatnej i nawet jeśli zarobi tyle samo, to będzie miał spokojną głowę. Dziś jest tak, że jak ogłaszam konkurs na stanowisko urzędnicze, to… szału nie ma. Chcielibyśmy zatrudnić jak najlepszego fachowca. To nie jest prosta sprawa, biorąc pod uwagę gąszcz przepisów, w którym urzędnik musi się poruszać. Wiedza podstawowa już tu nie wystarcza. Trzeba być – że tak powiem – urzędnikiem z powołania, żeby się w tym wszystkim połapać. Do tego tempo zmian prawa jest czasem ogromne. Zdarzyć się może, że powołujemy się na przepis, który już się zmienił, a pojawił się zaledwie kilka miesięcy temu. Oczywiście, urzędnik wszystko to powinien wiedzieć. Musiałbym więc zatrudniać osoby odpowiednio wykształcone i przygotowane do pracy w takich warunkach, najlepiej po prawie administracyjnym. Do tego człowieka na przykład po budownictwie i wtedy razem tworzyliby mocny zespół specjalistów w danej komórce. Ale takie osoby nie chcą przychodzić do pracy w urzędzie.
Mieszkaniec oczekuje, że urzędnik wszystko wie i wszystko błyskawicznie załatwi.
– Ludzie czasem nie potrafią zrozumieć, że pewnych spraw nie da się załatwić od ręki. Sprawa warunków zabudowy. Teraz trzeba wysłać pisma do prawie dwudziestu instytucji i uzgodnić to z nimi, bo ktoś chce postawić sobie domek. Przychodzi mieszkaniec i pyta, czy my coś tu w ogóle robimy, że tak to długo trwa? A wystarczy, że opóźni się jedna czy dwie z tych dwudziestu instytucji i musimy czekać.
W wielu przypadkach jest tak, że opinia taka jest wymagana i bez niej sprawy dalej nie ruszymy. A mieszkaniec przychodzi z pismem i oczekuje, że na jutro będzie wszystko gotowe. Jakby urzędnicy nie mieli też innych obowiązków i tylko czekali na niego.
Jeśli do tego doliczymy zmiany w prawie, które trzeba śledzić i różnorodność spraw, jakie urzędnik prowadzi, to niektóre rzeczy wymagają czasu na załatwienie, pomimo najszczerszych nawet chęci.
– Tak to wygląda. Zmiany w ustawach lub rozporządzeniach często dodają urzędom dodatkowych zadań. Przykład. Wpływają do urzędu wnioski i mamy wystawić zaświadczenie, jakie było minimalne wynagrodzenie danego mieszkańca, który stara się o dofinansowanie z programu „Czyste powietrze”. Wójt musi wystawić zaświadczenie, że dana osoba zarobiła tyle a tyle. Ale nie pracując w urzędzie gminy, bo to by było proste. Wnioskodawca wykazuje, gdzie był zatrudniony, jakie ma źródła dochodu. Mój pracownik musi wystąpić do tych instytucji o potwierdzenie, a na koniec wójt wystawia zaświadczenie i bierze za to odpowiedzialność.
To brzmi dość absurdalnie, ale z pewnością jest to dodatkowa robota i chyba nawet niepotrzebna.
– Ale takie są przepisy. Tak wymyślono i tak to jest. To jest podobna sytuacja, gdy kiedyś wójt musiał potwierdzać osobiste prowadzenie gospodarstwa rolnego przez daną osobę. Wójtowie nie chcieli tego potwierdzać. Wystarczyło, żeby ktoś udowodnił, że dana osoba nie prowadziła gospodarstwa sama, a na przykład robił to ktoś z rodziny, i wtedy okazałby się, że wójt potwierdza nieprawdę. Na szczęście to zaświadczenie zostało już zmienione i wykreślone z niego słowo „osobiste”. Bo skąd wójt może wiedzieć, że ktoś osobiście prowadził to gospodarstwo 20 lat temu? Takie przykłady można mnożyć. Wszystkim na zewnątrz może się wydawać, że sprawa jest prosta, ale często diabeł tkwi w szczegółach.
Jeśli pojawiają się dodatkowe zadania, to i rąk do pracy zapewne przydałoby się więcej.
– Ilość zadań, która jest na dzień dzisiejszy, wymaga tego, aby w urzędach pracowało więcej osób, niż jest teraz zatrudnionych. Nie mogę cały czas dokładać obowiązków swoim pracownikom. Niektóre zadania wymagają takiego nakładu pracy, że urzędnik nie jest w stanie tego wykonać biorąc pod uwagę jego obecny zakres obowiązków. A z tego nikt go nie zwolni. Dlatego posiłkujemy się choćby stażystami, jednak z całym szacunkiem dla młodych i ambitnych ludzi, których bardzo lubię przyjmować do pracy bo uważam, że powinno się im dawać szansę, ale ich wiedza na dzień dzisiejszy jest za mała, aby ją wykorzystywać do merytorycznej i odpowiedzialnej urzędniczej pracy. Natomiast osoby doświadczone chcą pracować za większe pieniądze. I wcale im się nie dziwię.