Obiecałam, że podzielę się refleksją na temat drugiej części z serii „cymanowskiej”. Dla
przypomnienia pierwsza nosi tytuł „Cymanowski Młyn”, a ta, o której dziś opowiem „Cymanowski chłód”. I w żadnym razie nie można pomylić się z kolejnością, bo w tym wypadku czytanie w odwrotnej sensu nie ma.
Tak, jak się spodziewałam, w „chłodzie” wyjaśniają się wszystkie okoliczności zaginięć, bądź śmierci bohaterów występujących w „młynie”. A trzeba przyznać, autorom książek, pomysłów na kryminalne zagadki nie zabrakło.
Stare powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają, jest tu jak najbardziej prawdziwe. Ale prawdziwe jest też to, że pieniądze szczęściu pomagają. I zgadzam się z tym. Bo wiadomo, że szczęścia zazwyczaj kupić nie można, a z drugiej strony zależy, co kogo uszczęśliwia…
Wspominałam, że najciekawszą postacią pierwszej części jest Jerzy. Dalsze losy Zawiślaka
potwierdzają, że jest to kluczowy bohater powieści. Można by powiedzieć, że jest sprawcą tego, że książkę czyta się szybko, bo ciekawość nie pozwala na zbyt długie przerwy w kartkowaniu. Obok właściciela pensjonatu, na pierwszy plan wysuwa się syn jego nieżyjącego przyjaciela. Ma bogatą przeszłość, która odwiedza go pewnego razu w jego domu. Musi zrobić coś, czego bardzo nie chce. Nie ma jednak wyjścia. Podejmuje wyzwanie, które ostatecznie kończy pewien etap w jego życiu.
Jeśli czytaliście pierwszą część, to jesteście ciekawi co stało się z Moniką i Maciejem. I tego wam zdradzić nie mogę, bo powieść kończy się tak, aby sięgnąć natychmiast po jej kontynuację.
I sięgajcie. Jeśli nie drażni was świat surrealistycznych zjawisk. Ja generalnie nie przepadam, ale w tym przypadku całkiem dobrze się składa, że takie się pojawiły. Dzięki temu dowiecie się kim naprawdę był pierwszy chłopak Moniki…
Bardzo ciekawa książka. Bardzo polecam. M.