SOR działający przy 105. Szpitalu nie jest w stanie przyjąć wszystkich na raz. Są sytuacje, że nie tylko chorzy w poczekalni, ale i karetki czekają w kolejce.
– W ratownictwie medycznym pracuję już dwadzieścia lat, pomimo tego, że mam też specjalizację z chorób wewnętrznych, ale pierwszy raz tutaj w Żarach spotykam się z taką sytuacją, że pogotowie ma pretensje, że czeka – mówi kierownik SOR Ewa Wójcik. – Jeżeli są miejsca dla pacjentów, to od razu ich przyjmujemy, a w sytuacjach zagrożenia życia przyjęcia są poza kolejnością.
Bywa tak, że SOR jest wręcz oblężony przez pacjentów. Do tego przyjadą trzy karetki na raz. W takich sytuacjach ktoś musi poczekać. Tak samo jest w Zielonej Górze, czy Nowej Soli.
– W ostatni piątek przywieźli nam pacjenta z uszkodzoną tętnicą udową i do takiego jednego przypadku zaangażowany jest cały nasz zespół – mówi Ewa Wójcik. – Jeśli w takim momencie przyjeżdża pogotowie z chorym z nadciśnieniem, to nie można się nim od razu zająć. Pacjenta z nadciśnieniem nie można też położyć na łóżku do reanimacji, bo musi być ono wolne na wypadek nagłego zdarzenia.
Szefowa SOR-u od swojego personelu wymaga nie tylko kompetencji, ale i myślenia. Uważa, że liczbę pacjentów można by zmniejszyć, gdyby zespoły ratownicze karetek odwoziły chorych w inne miejsca.
– Nie mam do nich pretensji, ale gdy wiedzą, że danego dnia SOR jest przeładowany, to siedemdziesięcioletniego pacjenta z biegunką można by zawieźć do sąsiedniego szpitala – mówi Ewa Wójcik. – Podobnie, gdy przywozi nam się pacjenta dzień wcześniej wypisanego ze Szpitala na Wyspie, to lepiej by było, gdyby go obejrzał lekarz, który go dotychczas prowadził.
Pracy nie brakuje
Nie raz bywało tak, że pacjenci musieli siedzieć na krzesłach, bo brakowało łóżek, żeby ich położyć. Po zamknięciu szpitala w Krośnie, karetki z tamtego terenu również zaczęły trafiać do Żar. Ale w opinii kierowniczki SOR-u, takie sytuacje są na szczęście sporadyczne. Nie da się ukryć, że oddział ratunkowy zapychany jest przez pacjentów, którzy zamiast udać się do swojego lekarza rodzinnego, idą od razu do szpitala. Szczególnie w godzinach popołudniowych. Zdarzają się na przykład urazy kilkudniowe, z którymi spokojnie można by udać się do lekarza rodzinnego. Jednak niektórzy po prostu lekceważą je, myśląc że same przejdą, by później szukać nagle ratunku w szpitalu. Co więcej, siedzący w kolejce awanturują się wręcz, że muszą tak długo czekać, nie zważając zupełnie na to, że w międzyczasie pogotowie przywozi chorych wymagających natychmiastowej pomocy medycznej. Gdyby chorzy zamiast do szpitala, najpierw zasięgali porady lekarza pierwszego kontaktu, odciążyłoby to nie tylko SOR, ale i pogotowie.
– Współczuję pogotowiu, które po północy musi wyjechać do pani już od południa mierzącej sobie ciśnienie, ale pomimo wysokiego wyniku nie wpadającej jednak na pomysł udania się do lekarza, tylko w nocy dzwoniącej po karetkę – mówi Ewa Wójcik.
SOR jest przede wszystkim od tego, żeby pomagać w nagłych przypadkach, zranieniach, czy stanach zagrożenia życia.
Prawie wszystko przez alkohol
W opinii Ewy Wójcik, 80 procent przypadków trafiających na SOR, spowodowanych jest przez nadmierne spożywanie alkoholu. Nie chodzi tu tylko o nadużywających trunku, przywożonych przez pogotowie z imprez, czy znajdowanych śpiących na trawnikach. Są również ofiary wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców, padaczki alkoholowe, osoby odstawiające leki ze względu na imprezkę, przypadki delirium, a nawet próby samobójcze dokonywane po pijaku. Często na drugi dzień po wytrzeźwieniu niczego nie pamiętając przepraszają wręcz za kłopot, ale oddział ratunkowy musiał i tak się taką osobą zająć. Niechlubną rekordzistką jest kobieta przywożona przez pogotowie na SOR trzy razy w ciągu jednego dnia. Pijana po lekkim otrzeźwieniu opuściła szpital, by znów pić. I tak wracała jeszcze dwukrotnie.
Więcej nie trzeba
Przestoje kolejkowe nie wymagają powiększenia samego oddziału. Ewa Wójcik twierdzi, że ten w obecnym kształcie jest w stanie zaspokoić wszystkie potrzeby. Podkreśla jednocześnie fachowość i zaangażowanie wszystkich swoich współpracowników. Są jednak dwa problemy, z którymi szpital musi się borykać. Pierwsza rzecz, to brak lekarzy do tej trudnej i odpowiedzialnej pracy. Niejednokrotnie jest kłopot z zamknięciem planu dyżurów na dany miesiąc. Druga rzecz, to poziom finansowania przez Narodowy Fundusz Zdrowia. SOR przynosi straty. Stawka dzienna za pracę oddziału jest po prostu niewystarczająca. Każdy przyjęty pacjent, każdy podany lek, czy jakakolwiek procedura medyczna, generują po prostu koszty. Z punktu widzenia ekonomii, prowadzenie takiego oddziału nie ma sensu, ale nie da się tego przekalkulować na ludzkie zdrowie.
Andrzej Buczyński