Nie tylko książka…

687

Czasy są, jakie są. Narzekanie nic nikomu nie da. Choć gdyby tak było, niewątpliwie naprawilibyśmy przynajmniej to, co popsuła pandemia.

COVID-19 pozamykał siłownie na tyle skutecznie, że fitness zniknął z życia tych, którzy, aby uprawiać sport jakikolwiek, muszą robić to z grupą i za kasę. I nie mam nic przeciwko takim osobom. Żeby nie było. Nawet jestem za, bo to mądre ćwiczyć pod czujnym i wykształconym okiem. Okazuje się jednak, że po raz kolejny drzwi klubów pozamykane i nie wiadomo czy to ostatni raz.

Wspominałam kiedyś, że ćwiczenia na domowej podłodze z trenerem z youtuba nie są mi obce. W zasadzie jestem typem samosi i lubię być w swoich czterech ścianach. Oszczędzam też mnóstwo czasu. Dojazd i powrót z klubu fitness zająłby mi około godziny. W domu, w godzinę zrobię trening i zdążę wziąć prysznic. Oszczędzam kasę, bo nie muszę mieć odjazdowej stylówy i nie płacę za wejściówki. Ale przede wszystkim to ja wolę sama, w domu, z wirtualnym trenerem. To mi odpowiada. I jest to też jakieś rozwiązanie dla chcących ćwiczyć w tych ciężkich czasach.

Wystarczy poszukać odpowiedniego trenera, który swoimi treningami zachęci, a nie zniechęci. Takowego znalazłam. Właściwie to koleżanka wyczaiła na kanale i podrzuciła link. Z tego co zauważyłam, niektóre kluby wskoczyły do komputera i oferują treningi online. Więc można skorzystać, wspomóc zamkniętą branżę i wykupić karnet na spotkania w internecie ze swoim ulubieńcem.

Początki w żadnej dziedzinie nie są łatwe. Nie lubimy też zmian. Taka natura ludzka. Warto być systematycznym i nie dopuścić do utraty formy. Budowanie jej wciąż od nowa staje się bardziej uciążliwe, niż trening co drugi dzień. Gdy ma się gorszy dzień, można skorzystać z łatwego i krótkiego treningu, ale go zrobić. Takie mam zasady. Gdy już oczywiście ruszę się z fotela i ustalę sama ze sobą plan treningowy. Znam siebie doskonale i wiem, że muszę być systematyczna. Gdy odpuszczę jeden dzień, to kolejne też i tak zrobię dłuższą przerwę… Staram się więc mieć tych kryzysów jak najmniej. Trenuję i jem. Bo po to trenuję, żeby nie odmawiać sobie przyjemności zjedzenia przepysznej drożdżówki ze śliwkami. Raz na jakiś czas oczywiście. Nie jest to jedyny powód, dla którego rozwijam matę na podłodze. Sport daje mi dużo satysfakcji, przyjemności i radości. Czuję się silniejsza i szczęśliwsza. Tak mam ja. Choć niekiedy strasznie mi się nie chce.
Spróbujcie, polecam. Może akurat się Wam spodoba. Kto wie… M.