Z małej kolizji robi się duży problem

1289
fot. ARMG

ŻARY | Takich przypadków jest niestety coraz więcej.

– Myślę, że kiedyś ludzie mieli większe poszanowanie dla czyjejś własności, może dlatego, że sami zdawali sobie sprawę z tego, że kupienie samochodu wymagało naprawdę wielu wyrzeczeń – mówi pan Tomasz, mieszkaniec Żar.

Samochodów stale przybywa. Na drogach coraz ciaśniej. Wolne miejsce na parkingu bywa problemem. Takie czasy. Wielodzietna rodzina może kupować używane auto praktycznie co miesiąc, korzystając tylko z programu 500+. Nic dziwnego, że na drogach i parkingach coraz więcej kolizji i drobnych stłuczek. To zawsze jest problemem. Byłoby mniejszym, gdyby sprawcy brali odpowiedzialność za swoje błędy. Z tym jednak jest różnie.

Parkingowe niby drobnostki

– Mam spore otarcie na tylnym zderzaku, kilka drobnych wgnieceń na drzwiach z każdej strony, a na samochodzie żony pojawiło się niedawno wgniecenie ze zdartym lakierem – wylicza pan Tomasz. – Za każdym razem sprawca się ulotnił, czując się bezkarnie, bo może akurat nikt nie widział.

Takie przypadki dotykają coraz większą liczbę kierowców. I jakby coraz więcej kierowców nie liczy się z tym, że zniszczyli cudzą własność. Nie dość, że zniszczyli, to jeszcze okradli z pieniędzy, które poszkodowany wyda na naprawę. Odpowiedzialność? Honor? Tego próżno tu szukać. Aż strach parkować pod marketami, gdzie czasem wyznaczone miejsca są tak wąskie, jakby na świecie jeździły tylko fiaty 126p. Rozmiary aut się zwiększają, zaś miejsca parkingowe wręcz przeciwnie. Czasem ktoś wrzuci do internetu zdjęcie auta zaparkowanego na dwóch miejscach. I od razu lincz – autodrań, skandal, i tak dalej. Ale czy tak naprawdę można się dziwić takiemu zachowaniu właściciela pojazdu wartego czasem kilkaset tysięcy złotych? On zdaje sobie sprawę, że tuż obok może zaparkować ktoś, kto zarysuje mu lakier i odjedzie, jak gdyby nigdy nic.

– Stanąłem raz pod byłym Tesco i widzę, że przed moim autem parkuje kobieta, w dodatku tyłem, jakby nie można normalnie – wspomina pan Tomasz. – Cofała, cofała, aż stuknęła w mój zderzak, po czym zapytała, czy coś się stało, a jak się okazało, że na szczęście nic, odeszła bez żadnego przepraszam. Innym razem jakaś kobieta z wielką torbą zakupów stuknęła otwieranymi drzwiami w moje auto, a gdy zapytałem, co pani wyprawia, nawet się nie odezwała, tylko wsiadła i odjechała – dodaje.

Czasem zdarza się, że uczciwy człowiek, który uszkodził komuś auto, czeka na właściciela, albo zostawia kartkę za wycieraczką z numerem telefonu. W końcu po to się płaci ubezpieczenie OC, żeby zrekompensować komuś szkodę. Tak się dzieje tylko czasem, niestety.

Drobna kolizja, a problem na wiele miesięcy

Jakiś czas temu pan Tomasz na jednej z żarskich ulic był uczestnikiem drobnej kolizji, której konsekwencje można było załatwić szybko i polubownie, ale tak się nie stało.

– Na środku ulicy zatrzymał się samochód dostawczy, jakby chciał przepuścić przechodnia na pasach, ja za nim, ale nagle kierowca wrzucił wsteczny i uderzył w mój pojazd – relacjonuje pan Tomasz. – Pomyślałem, stało się, trudno, ubezpieczalnia pokryje koszty naprawy.

Okazało się jednak, że kierowca busa nie poczuwał się do winy i nie miał zamiaru spisywać oświadczenia. Takie oświadczenie pozwoliłoby panu Tomaszowi natychmiast zgłosić się do towarzystwa ubezpieczeniowego po odszkodowanie. Cofający stwierdził, że to nie jego wina, bo… nie widział pojazdu za swoim samochodem. I przekonany o swojej racji sam wezwał policję na miejsce zdarzenia.

Takie przypadki są jasno sprecyzowane w prawie o ruchu drogowym. Cofający nie zachował należytej ostrożności i nie upewnił się, że taki manewr może bezpiecznie wykonać. Potwierdzili to funkcjonariusze, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, proponując sprawcy mandat w wysokości nieco ponad dwustu złotych. Kierowca jednak – o dziwo – nadal obstawał przy swoim i mandatu nie przyjął. W takich sytuacjach sprawa kierowana jest do sądu.

– Trochę się załamałem, gdy policjant powiedział, że takie sprawy mogą się ciągnąć nawet osiem miesięcy, jak sprawca będzie się odwoływał, a ubezpieczalnia nie wypłaci odszkodowania, jeśli nie będzie wskazany winny – mówi pan Tomasz. – Sam kiedyś uderzyłem lekko w auto, które gwałtownie hamowało przede mną. Było małe wgniecenie i potłuczony reflektor. Napisałem oświadczenie, że to moja wina i rozstaliśmy się
w zgodzie. Wydawało mi się, że tak to powinno się załatwiać – nie kryje irytacji pan Tomasz.

Takie prawo

Jakkolwiek by to wydawało się absurdalne, to obywatel ma prawo nie przyjąć mandatu i dochodzić swych racji w sądzie. Oczywiście, są zdarzenia skomplikowane, na przykład z udziałem wielu pojazdów. Czasem wskazanie winnego musi być poprzedzone opiniami biegłych. A czasem po prostu sami uczestnicy niepotrzebnie sprawy komplikują.
Warto się jednak zastanowić przed odmową przyjęcia mandatu. Nawet kilkaset złotych może być małą kwotą w stosunku do tego, jaką grzywnę wyznaczy sąd. Do tego sprawca będzie musiał pokryć koszty sądowe. To zarówno droga do sprawiedliwości z jednej strony, ale też do znacznego uszczuplenia portfela. I niewątpliwie, warto dobrze znać przepisy, zanim podejmie się pochopną w konsekwencjach decyzję. Warto pamiętać, że spisanie oświadczenia o winie może uchronić nie tylko od mandatu, ale i dalszych konsekwencji sądowych. Co najwyżej ubezpieczyciel zmniejszy zniżkę.

Autocasco i kamery

Spać spokojnie mogą posiadacze ubezpieczenia autocasco. To załatwia sprawę zarówno gdy jesteśmy sprawcami, jak i poszkodowanymi. Tyle, że wiąże się często z niemałym wydatkiem.

Inna sprawa, to zamontowanie kamery w pojeździe. Coraz więcej osób się na to decyduje mając nadzieję, że w sprawach spornych takie nagranie rozwieje ewentualne wątpliwości, a czasem też pomoże wskazać sprawcę. Życie pokazuje, że nie można ślepo wierzyć w uczciwość innych.

Pani Sylwia sama sobie naprawiła parkingowe uszkodzenie auta. Sprawca wprawdzie się przyznał, ale przed spisaniem oświadczenia nagle się rozmyślił i stwierdził, że to ona uszkodziła jego pojazd. Kompletna bzdura? Otóż nie. Samo życie.

A pan Tomasz musiał zgłosić szkodę do ubezpieczalni. Musiał spotkać się z rzeczoznawcą. Musiał udać się na komisariat, aby raz jeszcze zrelacjonować przebieg zdarzenia. I sam nie wie, czy nie będzie wzywany do sądu.

– Aż żal mi się zrobiło policjanta, który musiał spisywać moją relację, strata czasu dla mnie i dla niego, to niepotrzebne koszty i praca, której ani policjanci, ani sędziowie nie musieliby wykonywać – mówi pan Tomasz. – Niepotrzebne nikomu zawracanie dupy – mówi bez ogródek.

Andrzej Buczyński


Oświadczenie, mandat, czy grzywna? Ryzyko rośnie

ŻARY | Z wiceprezesem Sądu Rejonowego w Żarach sędzią Dariuszem Szczygłem, o wykroczeniach drogowych i sądowych konsekwencjach odmowy przyjęcia mandatu, rozmawia Andrzej Buczyński.

Dariusz Szczygieł, wiceprezes Sądu Rejonowego w Żarach. fot. Andrzej Buczyński

Jak wygląda procedura, gdy po kolizji drogowej żaden z kierowców nie poczuwa się do winy, a wskazany przez policję sprawca odmawia przyjęcia mandatu?

– Policja prowadzi postępowanie, w wyniku którego sporządzany jest wniosek o ukaranie. W 95 procentach są to sprawy proste, czyli takie, w których okoliczności popełnienia wykroczenia nie budzą wątpliwości. Te sprawy są załatwiane w trybie postępowania nakazowego. Sędzia dostaje akta i sprawa jest załatwiana przeciągu kilku tygodni, a czasem nawet kilku dni. Wydawany jest wyrok w trybie nakazowym. Od tego wyroku można złożyć sprzeciw i wyrok traci moc. Następnie sprawą zajmuje się inny sędzia
i jest ona rozpoznawana na zasadach ogólnych – odbywa się rozprawa. W tym momencie czas się rzeczywiście wydłuża. Trzeba ją przygotować, wyznaczyć termin, odpowiednio wcześniej zawiadomić strony. Tak naprawdę to minimum miesiąc. Wniesiony wcześniej sprzeciw może zostać cofnięty na takiej rozprawie. To się zdarza. Wtedy uprawomocnia się poprzedni wyrok nakazowy.
Ale obywatel może nadal chcieć procesu, postępowania dowodowego i możliwości wypowiedzenia swoich racji przed sądem.
Czasem, chociaż rzadko, sprawa nie jest oczywista i trzeba zasięgnąć opinii biegłego. To też trwa. Jednak zasadniczo takie rozprawy powinny się zakończyć w pierwszym terminie.

I po sprawie?

– Niekoniecznie, bo od takiego wyroku przysługuje apelacja kierowana w naszym przypadku do Sądu Okręgowego w Zielonej Górze. Przygotowanie apelacji również wymaga czasu. Dwa tygodnie na sporządzenie uzasadnienia wyroku, dwa tygodnie na przygotowanie apelacji, akta sprawy muszą być fizycznie wysłane z Żar do Zielonej Góry. Tam musi to ktoś zadekretować, musi to dostać konkretny sędzia, który wyznacza termin kolejnej rozprawy. Kolejny miesiąc. W Żarach i Zielonej Górze sędziowie są wybierani przez System Losowego Przydziału Spraw.

Można tak odwoływać się w nieskończoność?

– W takich przypadkach mamy do czynienia z dwoma instancjami, a to oznacza, że od wyroku Sądu Okręgowego w Zielonej Górze dalsze odwołania nie są już możliwe.

Rzeczywiście wszystkie te etapy postępowań mogą trwać nawet osiem miesięcy?

– Przy przejściu pełnej drogi postępowań, te osiem miesięcy są rzeczywiście realne, ale z drugiej strony pamiętajmy, że sprawa może mieć swój finał stosunkowo szybko, już w pierwszym trybie nakazowym. Bez wniesionego sprzeciwu wyrok się uprawomocni i mamy miesiąc zamiast na przykład ośmiu.

Jaki jest sens angażowania w poszczególne sprawy tylu osób, czasu ich pracy i związanych z tym kosztów.

– Policjant może się czasem pomylić w ocenie sytuacji. To też się zdarza. Wtedy to ma sens.

Oświadczenie o winie spisane po kolizji drogowej może skutkować utratą części zniżek w ubezpieczalni. Wezwanie policji to na przykład kilkusetzłotowy mandat. A jakie są konsekwencje skierowania sprawy do sądu?

– W ramach postępowania mandatowego, maksymalna wysokość mandatu może wynieść do 500 złotych za jedno wykroczenie. W postępowaniu sądowym, w sprawach o których mówimy, może być wymierzona grzywna do 5.000 złotych. Sprawca podejmuje więc pewne ryzyko, że w sądzie będzie po prostu drożej. Koszty sądowe są zryczałtowana i wynoszą przy pierwszej i drugiej instancji 30 złotych, natomiast opłata sądowa wynosi 10 procent od wymierzonej grzywny, czyli od 2 tysięcy to dodatkowe 200 złotych, a od 5 tysięcy – 500 złotych.

Iść do sądu w takich sprawach, to rzeczywiście spore ryzyko, finansowe.

– Na pewno nie warto się pieniaczyć, natomiast jeśli ktoś jest absolutnie przekonany o swojej niewinności, to w ten sposób realizuje swoje prawo.

A poszkodowany musi czekać z rozbitym autem na zakończenie wszystkich spraw?

– To, że toczą się sprawy sądowe, nie jest podstawą do odmowy wypłacenia odszkodowania przez ubezpieczyciela. To istotne. Jest takie orzeczenie Sądu Najwyższego, które przerwało proceder oczekiwania ubezpieczycieli na uprawomocnienie się wyroków. Oczekiwanie na wyrok prawomocny w skomplikowanych sprawach karnych może trwać nawet parę lat. Sąd Najwyższy stwierdził, że ubezpieczyciel sam musi ocenić, czy sprawstwo jego klienta jest wykazane i w konsekwencji powinien wypłacić odszkodowanie, bądź zadośćuczynienie pokrzywdzonemu w danej sprawie.

Dużo takich, nazwijmy to – „banalnych” spraw trafia do żarskiego sądu?

– Spraw z kategorii wykroczeń mamy grubo powyżej tysiąca rocznie. Największa ich ilość w poprzednich latach sięgała 2-3 tysięcy rocznie. Znaczna część z nich to właśnie sprawy komunikacyjne. Jest ich dużo, ale zaległości nie mamy. Organizacyjnie jesteśmy przygotowani na taką ilość spraw. Wszystkie sądy są corocznie oceniane i w okręgu zielonogórskim jesteśmy jedynym sądem, który dostał maksymalną ocenę, z wyróżnieniem. Chwilowo jest tak, że mamy bardzo obciążony Wydział Ksiąg Wieczystych. Ale w związku z przekształcaniem użytkowania wieczystego w prawo własności, tak się dzieje praktycznie w całej Polsce. Istotnie obciążany jest również wydział cywilny z uwagi na braki kadrowe.