Z Cezarym Drzewieckim, trenerem, instruktorem i właścicielem studia tańca, o spełnianiu tanecznych marzeń, pogotowiu tanecznym, podpieraniu ścian na dyskotekach i spalaniu tłuszczu rozmawia Andrzej Buczyński.
Kiedy zaczął pan swoją życiową taneczną przygodę?
– Gdy miałem siedem lat. Starsza siostra zaprowadziła mnie do Młodzieżowego Domu Kultury na zajęcia tańca ludowego.
Poszedł pan tam z pasji do tańca, czy może za karę?
– Bardziej za karę (śmiech). Kochana siostra nie miała partnera do tańca, więc wykombinowała sobie brata. Tańczyłem z nią przez chwilę, a potem było tak fajnie, że sam miałem miałem do wyboru siedem, czy osiem partnerek do tańca. Dziewczyn zawsze było więcej niż chłopaków. Zacząłem od tańca ludowego, poprzez balet, taniec disco, aż do momentu, kiedy pani Grażyna Karaś, ówczesna dyrektor MDK, zaraziła mnie tańcem towarzyskim. I w ten sposób ukończyłem później czteroletnie studium taneczne w Warszawie ze specjalnością instruktora tańca towarzyskiego, a przy poznańskiej AWF zdobyłem kwalifikacje trenera tańca.
Czy taniec można uznać za dyscyplinę sportu?
– Na taniec można spojrzeć z wielu stron. Sam brałem udział w turniejach tańca sportowego i rzeczywiście, można to potraktować jako sport. Zdobywa się klasy taneczne, puchary, medale, podobnie jak w innych dyscyplinach. Ale taniec, to też rekreacja. Dziś wiele osób – zarówno dzieci, młodzież, jak i dorośli – tańczy sobie rekreacyjnie. Jest to fajna forma spędzenia wolnego czasu. Często słyszę opinię od tancerzy, że w końcu mogą coś razem zrobić, a nie tylko dom, praca, dzieci…
Taniec towarzyski nie stracił na popularności?
– Dużo zyskał wraz z pojawieniem się telewizyjnego „Tańca z gwiazdami”. Kiedy z kolei pojawił się program „You can dance”, wtedy pojawiło się większe zainteresowanie hip-hopem. Moda się zmienia, ale i czasy się zmieniają.
Co zatem obecne czasy zmieniły w tańcu?
– Kiedyś na przykład dorośli nie mieli gdzie uczyć się tańca. Takie zajęcia zacząłem prowadzić w Żarach w 2001 roku. Wcześniej funkcjonowały właściwie tylko sekcje taneczne dla dzieci. Domy kultury nie miały tego w ofercie. Wywiesiłem cztery duże plakaty w mieście i na pierwsze zajęcia przyszło aż 78 osób. Miałem nadzieję na utworzenie jednej grupy, a od razu powstały trzy. Najmłodszy tancerz miał szesnaście lat, a najstarszy ponad sześćdziesiąt.
Jak widać, tego brakowało.
– Tak. W dodatku grupy bardzo się ze sobą zżyły. Każdy sezon zaczynaliśmy i kończyliśmy trzydniowym wyjazdem taneczno-integracyjnym. Proszono mnie wręcz o organizację wspólnych imprez tanecznych. Razem ustawialiśmy stoły, każdy przygotowywał coś do jedzenia, a potem razem sprzątaliśmy, jak jedna wielka rodzina.
Co właściwie przyciąga osoby dorosłe na zajęcia taneczne? Raczej nie wizja kariery zawodowego tancerza.
– Przede wszystkim taniec jest dla nich formą odpoczynku i relaksu. Po jakimś czasie okazało się, że szkoła tańca stała się w pewnym sensie biurem matrymonialnym. Taniec pomógł przełamać lody u osób samotnych. Do dziś mamy chyba z dziesięć tanecznych małżeństw – jak nie więcej.
Panuje dziś moda na zdrowie i aktywność fizyczną. Czy zajęcia taneczne można traktować jako formę fitnessu?
– Jak najbardziej. Dla przykładu – salsa solo fitness. Na zajęciach, w których do tej pory uczestniczyły tylko kobiety, pojawiają się też mężczyźni. Dlaczego? Na takim treningu pracują wszystkie partie mięśni, można więc poprawić kondycję i spalić tłuszcz. Nawet wczoraj jeden z mężczyzn już po pierwszych zajęciach kupił karnet. Nie każdy przecież musi lubić siłownię. W ciągu godziny wykonujemy około 6 tys. kroków. I co ważne – oprócz tego, że poprawiamy sylwetkę – przy okazji uczymy się tańczyć. Dzięki poznanym krokom, możemy zatańczyć na każdej imprezie, czy to solo, czy w parach.
Taniec wychodzi naprzeciw oczekiwaniom?
– Nie tylko same style tańca. Dzisiaj nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wziąć lekcję tańca o dziewiątej rano. Kiedyś przecież tylko popołudniami i wieczorami, a nie każdemu taka pora musi odpowiadać. Proszę sobie wyobrazić, że para narzeczeńska pracuje na drugą zmianę, a chce przygotować się na swój pierwszy weselny taniec. Kiedyś nie mieli gdzie pójść na zajęcia.
Nauka tańca specjalnie na wesele?
– Stało się to bardzo modne. Ale oczywiście to zależy od pary. Jedna z nich niedawno zakończyła swój przedweselny trening taneczny, który trwał pół roku. Ale była też para, która o tańcu przypomniała sobie w czwartek… przed weselną sobotą. W takich nagłych przypadkach działam niczym pogotowie taneczne (śmiech). Najczęściej pary przychodzą na zajęcia trzy miesiące przed ślubem. Dziś wszystko organizuje się wcześniej. Bywa, że nawet sala weselna zamawiana jest z dwuletnim wyprzedzeniem. Pierwszy taniec też jest planowany. Coraz częściej oprócz klasycznego walca angielskiego, czy wiedeńskiego, pary decydują się na jeden czy dwa dodatkowe tańce. Ludzie też przy okazji bardziej poznają siebie. Narzeczona myśli, że jej wybranek to bardziej kołek, niż tancerz. A po dwóch miesiącach treningów okazuje się, że facet robi show w stylu Michaela Jacksona, szpagat i staje na rękach. Jest świetnym tancerzem, tylko… wcześniej sam o tym nie wiedział. Takie talenty odkrywa się w każdym wieku.
Niepoznane, uśpione taneczne talenty mogą więc spacerować po ulicach.
– Jedna z mam, której dzieci chodziły kiedyś do mnie na zajęcia i dziś już podrosły, przychodzi teraz na salsę i powiem szczerze, że mogłaby nawet startować w turniejach. Dzieci odchowane, a zatem można więcej czasu przeznaczyć dla siebie. Dziś też można zrealizować swoje taneczne marzenia, na które nie miało się wcześniej czasu. Amator ma możliwość indywidualnych treningów z tancerzem zawodowym, by po jakimś czasie wystąpić nawet wspólnie na turnieju.
Prawie jak w „Tańcu z gwiazdami”.
– System indywidualnego nauczania o nazwie Pro-Am powstał w Stanach Zjednoczonych. Do Polski dotarł stosunkowo niedawno. Dajmy na to, po roku treningów, kobieta może kupić sobie wymarzoną sukienkę, którą widziała w telewizji, piękne buty do tańca, zrobić sobie makijaż i wystąpić przed szeroką publicznością. A nawet zdobyć medal za swój taniec. Czy to nie jest spełnianie marzeń? W dodatku bez ograniczeń wiekowych. Oczywiście, to samo dotyczy mężczyzn.
Dorośli zaczęli tańczyć, ale dzieci tańczą cały czas.
– I to nawet od czwartego roku życia. Dzieciom łatwiej wpoić nie tylko zasady taneczne. Do tego dochodzi kultura zachowania się na parkiecie. Wszystkie tańce standardowe pokazują, z jaką gracją partner zaprasza partnerkę do tańca. To przekłada się później na zachowania poza salą taneczną. Dzieci bardziej kulturalnie odnoszą się do swoich rówieśników i nauczycieli w szkole. Tego się uczymy i tego wymagamy.
W sali tanecznej panują sztywne zasady?
– Nie zawsze. Organizujemy też taneczne urodziny dla dzieci. A nawet wieczorki panieńskie i kawalerskie. Oczywiście, głównym tematem tych imprez jest taniec. To też nowa moda.
Od zawsze było tak, że na dyskotekach szkolnych chłopaki podpierali ściany. A to przez brak umiejętności tanecznych, albo brak śmiałości do płci przeciwnej. Coś się zmieniło?
– Tak jest nadal i to dotyczy nie tylko młodzieży szkolnej. Dzisiaj na zajęcia przychodzą sami mężczyźni, których uczę tańczyć. Tak… tańczy sobie dwóch facetów (śmiech). Potem jednak czują się pewnie i na dyskotece już śmiało poproszą koleżankę do tańca. Są też tacy, którzy chcą zrobić niespodziankę swojej żonie. Zawsze tylko tak nieporadnie z nóżki na nóżkę, a po dwóch miesiącach nagle… lew parkietu. Robią to ukradkiem, a potem niesamowity efekt zaskoczenia. Dziś mężczyźni mają więc też łatwiej, niż było przed laty.
ATB