Po co nam takie pogotowie

3721

To pytanie zadaje Czytelniczka z Żagania, której wojewódzka dyspozytornia w Gorzowie odmówiła przyjazdu karetki. Chorej podano numer telefonu do lekarza dyżurującego w ramach nocnej i świątecznej opieki medycznej. Kobieta bała się o swoje zdrowie.

Od 19 kwietnia karetki do pacjentów na terenie województwa lubuskiego wysyła dyspozytor z Gorzowa. Nie ma znaczenia, czy to pogotowie żarskie, żagańskie, czy jeszcze inne. Pozostaje liczyć na profesjonalizm gorzowskich dysponentów karetek, którzy oceniają, czy wyjazd zespołu medycznego do chorego jest uzasadniony. Ze względów logistycznych, takie centralne rozwiązania mogą się wydawać słuszne. Dla przykładu, karetka zawiozła chorego z Żar do Zielonej Góry i właśnie tam może dostać polecenie wyjazdu do chorego Zielonogórzanina, bo akurat w tym momencie będzie najbliżej. A czas ma znaczenie. Z drugiej strony, pogotowia działające na terenie poszczególnych powiatów znały już bardzo dobrze miejsca zamieszkania i stan zdrowia pacjentów, którzy często zmuszeni byli korzystać z takiej formy pomocy medycznej. Bywało tak, że do jednej tylko osoby karetka wyjeżdżała nawet siedemdziesiąt razy w ciągu roku.

Liczyła na karetkę

Pani Leokadia (imię zmienione) leczy się na nadciśnienie tętnicze, ale to nie jedyna z jej chorób. Jej stan zdrowia i leki, które przyjmuje, powodują czasem skoki ciśnienia. W takich sytuacjach, często w nocy, już wielokrotnie korzystała z pomocy lekarzy w żagańskim szpitalu. I jak podkreśla, zawsze troskliwie się nią opiekowano. Mieszka niedaleko, więc zawsze mogła podejść do lekarza, a nawet wezwać pogotowie. 13 lipca znów miała kłopoty z ciśnieniem. Tym razem doskwierająca rwa kulszowa uniemożliwiła wyjście do lekarza na własnych nogach. Pokonanie schodów było – jak twierdzi – ponad jej siły. Zadzwoniła na pogotowie, odebrał Gorzów. Karetka nie przyjechała.

– Ciśnienie górne skakało mi od 140, przez 160, do 180, zadzwoniłam więc na pogotowie, ale zamiast karetki dostałam numer telefonu do gabinetu lekarskiego – mówi pani Leokadia. – Dzwoniłam kilka razy i lekarz powiedział mi, jakie leki mam brać, ale wyszło na to, że do godziny drugiej w nocy musiałam w domu leczyć się sama. Uważam, że lekarz powinien wysłać do mnie karetkę, żeby ktoś mnie obejrzał i zbadał – dodaje.

Jednak lekarze nocnej i świątecznej pomocy medycznej nie dysponują karetkami. Robi to wyłącznie centrala w Gorzowie, która również tylko przez telefon ocenia, czy taki wyjazd jest uzasadniony.

– Po co my płacimy te składki? – pyta rozżalona pani Leokadia. – To niech z Gorzowa przyjeżdża karetka, jak człowiek ma umrzeć już.

Chorzy się boją

I nie ma co się dziwić osobom chorym, że dzwonią na pogotowie, bo zwyczajnie obawiają się o swoje zdrowie. Czasem nawet niesłusznie, ale oceniają to bardzo subiektywnie i przecież bez odpowiedniej wiedzy medycznej. Do tego dochodzi strach. Jest też tak, że sama obecność lekarza w pobliżu, już działa uspokajająco, bo w razie czego, natychmiastowa pomoc jest tuż obok. To daje poczucie bezpieczeństwa. Trzeba mieć jednak świadomość tego, że karetka pogotowia ma przede wszystkim interweniować w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia ludzkiego życia. I to dyspozytor w Gorzowie musi podjąć decyzję, czy takie zdarzenie ma miejsce. Chory jednak zazwyczaj widzi to inaczej. I nie można się temu dziwić.

Marek Femlak, wicedyrektor do spraw medycznych w 105. Kresowym Szpitalu Wojskowym

– Po wybraniu numeru telefonu 112 lub 999 zgłasza się dyspozytor w Gorzowie, który po wysłuchaniu chorego decyduje, czy wysłać karetkę typu „S” z lekarzem, typu „P” z ratownikami, czy też odesłać pacjenta do lekarza dyżurującego w ramach nocnej i świątecznej opieki ambulatoryjnej. Tak to działa.

Każda dyskusja z chorym przez telefon skutkuje integralną decyzją lekarza, co do dalszych działań, które należy podjąć. Wsłuchuje się w to, co chory mówi i na tej podstawie decyduje. Wszystkie te rozmowy są nagrywane.

Sam również dyżuruję w ramach świątecznej i nocnej pomocy i zdarza mi się podejmować polemikę z pacjentami. Pacjenci chcą usłyszeć, czy ciśnienie 160 na 90 jest groźne, czy nie groźne. Pytam wtedy, na co pacjent się leczy, jakie przyjmuje leki i na tej podstawie mogę zalecić przyjęcie danego leku. Ponowny kontakt z pacjentem następuje na przykład po 40 minutach. Pacjent dzwoni sam, albo ja dzwonię do pacjenta, aby sprawdzić, czy sytuacja uległa zmianie. W szczególnych przypadkach lekarz decyduje się na wyjazd do pacjenta, a jeśli stan zdrowia na to wskazuje, może nawet sam wezwać pogotowie.

Wyjaśnię, dlaczego leczenie odbywa się przez telefon. Jeden lekarz dyżurny w nocy czy w święta obsługuje nawet 50 tysięcy mieszkańców. W soboty czy w niedziele przychodzi do niego około stu osób. Są to dzieci z gorączką, skaleczone nogi, kleszcze, bóle brzucha, kręgosłupa i wiele różnych przypadków. Oprócz tego są telefony od chorych. Musi decydować czy pojechać do kogoś, kto teoretycznie ma tylko bolące kolano, czy zostać na miejscu i udzielać pomocy przychodzącym i telefonującym z różnymi problemami. Niestety, zdarzają się przypadki, że komuś szkoda pieniędzy na taksówkę, więc dzwoni po pogotowie.

Kiedyś w ciągu jednego dyżuru musiałem cztery razy wyjechać, aby stwierdzić zgon. Z Żar do Łęknicy to ponad 30 kilometrów w jedną stronę. Jeśli do tego doliczyć przyjęcie stu pacjentów, którzy przyszli po poradę, to tak naprawdę nie można się dziwić, że część porad udzielanych jest przez telefon. Czy lekarz musi jechać do 25-latka, który ma gorączkę 38 stopni? Może zalecić przyjęcie leku typu apap i skontaktować się po godzinie, czy sytuacja uległa poprawie. Czasem ktoś dzwoni z bólem brzucha, wtedy mówię – proszę przyjechać, zrobimy USG, bo może to być na przykład zapalenie wyrostka. Do każdego przypadku podchodzi się bardzo indywidualnie. Za każdą decyzję lekarz odpowiada przed swoim sumieniem, mając też świadomość konsekwencji prawnych podejmowanych przez siebie działań.

Cała ta sytuacja obciążenia lekarzy nocnej i świątecznej pomocy potęguje fakt, że po godzinie 18 trafiają pacjenci na przykład po receptę, bo nie dostali się w ciągu dnia do swojego lekarza rodzinnego. Zdarzają się pacjenci nieubezpieczeni, pacjenci z innych województw, pracujący za granicą, czy też cudzoziemcy. Jest tyle pracy, że niektóre przypadki załatwia się przez telefon.

Dodam jeszcze, że lekarzy brakuje wszędzie, a szczególnie na grafikach SOR-u oraz pomocy nocnej i świątecznej. Pomimo naszych próśb, nikt z lekarzy rodzinnych z terenu powiatu żarskiego nie bierze takich dyżurów. Zapraszam lekarzy, którzy spełniają kryteria i chętnie ich zatrudnimy do świątecznej i nocnej pomocy, żeby odciążyć pozostałych.

Andrzej Buczyński