Ludzie chcą porządzić

730

Wszyscy, wybrani w jakichkolwiek wyborach, począwszy od radnych gminnych, wójtów, burmistrzów, aż do posłów i prezydentów, pracują. To nie jest żadna misja dla idei, tylko praca. Praca wykonywana na rzecz wyborców i opłacana z podatków wyborców. Nikt inny, jak tylko wyborca, zatrudnia sobie posła, radnego, czy prezydenta. Jakiego? Tego, który uzyskał najwięcej głosów. A za pracę należy się wypłata. Nie zgadzam się więc z opiniami sugerującymi, żeby na przykład posłowie pracowali za jakąś najniższą krajową, czy przysłowiową miskę ryżu. Podobnie radni w samorządach. Jaki byłby efekt?
Ano, trafiałyby tam zupełne miernoty, wariaci, nieudacznicy oraz ci, którzy nie mają nic do roboty. Głównie emeryci narzekający na nadmiar wolnego czasu. Niewielki odsetek stanowiliby społecznicy z krwi i kości.

I choć mądrość seniorów jest czasem bezcenna, to szersze spojrzenie na różne problemy i potrzeby ludzi, wymaga też nieco szerszej perspektywy wiekowej. Płaca jest więc koniecznością, aby przyciągnąć osoby wartościowe, którym będzie ona rekompensować jakieś inne utracone dochody.

Nie każdy jednak nadaje się do takiej pracy. Może na pierwszy rzut oka, tak. Przed wyborem obiecuje i zapewnia, ileż to on nie zrobi dla swojego wyborcy – pracodawcy. Podoba nam się? Bierzemy go. Niech się wykaże. Niech udowodni, że potrafi zrealizować to, co obiecał.

Kończy się kadencja i przychodzi czas rozliczeń. Zrobił, czyli zarobił uczciwie. Nie zrobił? No to już dziękujemy, nasza strata, wybraliśmy źle. Widziałem takich lokalnych radnych, którzy nie odezwali się praktycznie przez całą kadencję, podnosili tylko rączkę do głosowania i inkasowali dietę. Jak reprezentowali potrzeby swoich wyborców i jakie problemy rozwiązali? Nijakie.

W następnych wyborach odpadali. Choć nie zawsze. Ale to już wina głupoty wyborców.
Nie interesuje mnie przynależność partyjna, czy sztandar pod którym kroczy dany kandydat na jakąś funkcję. Pod każdym szyldem znajdziemy zarówno ludzi mądrych, jak i kretynów, fachowców i karierowiczów, uczciwych i złodziei. Nie partia stanowi o wartości człowieka, tylko sam człowiek.

Widziałem już takich lokalnych „polityków”, którym sodówka do głowy uderzyła, jakby zostali po wygranych wyborach królami świata. I teksty w stylu „pan wie, kto ja jestem?”. Kadencja się kończy, a ja pytam – kim teraz jesteś człowieku? Czasem nadal kimś wartościowym, jak przez całe życie, a czasem zwyczajną ludzką szmatą, nie zasługującą na odrobinę szacunku. Bo na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Sama funkcja sprawowana, czy stanowisko piastowane, to za mało. Władza potrafi uzależnić. Jeśli sama w sobie jest celem, to źle. Bo nic innego się wtedy nie liczy. Na pewno nie wyborca. Władza też deprawuje, jeśli sprawujący władzę nie jest na tyle silny, aby oprzeć się pokusie.

Poszedłem zagłosować w drugiej turze wyborów prezydenckich. Poszedłem i w pierwszej, więc tym bardziej trzeba było doprowadzić sprawę do końca. W moim lokalu wyborczym na dzień dobry przywitał mnie zamaskowany członek komisji, uzbrojony w antywirusową psikaczkę do rąk. Uczynił swą powinność, przez co od razu poczułem się bezpiecznie i bez obawy sięgnąłem po długopis, aby pokwitować odbiór karty. Cholera wie, kto go wcześniej dotykał i gdzie trzymał łapy zanim go dotykał, ale magiczna siła psikaczki ze spirytusem ostudziła emocje.

Narysowałem dwie kreski, wrzuciłem kartkę do urny i wyciągnąłem z kieszeni telefon, aby pstryknąć fotkę stercie wyborczych papierków. Pana od psikaczki wyraźnie to poruszyło, bo stwierdził z całą stanowczością, że powinienem najpierw zapytać o pozwolenie. Zapytałem. Jaki to przepis zabrania mi robienia zdjęć lub też wymaga ubiegania się o zgodę? Okazało się zaraz, że nie ma takiego, ale co sobie operator psikaczki porządził, to jego. Niesmak pozostał, nie umniejszając jednak zasług tego pana w spirytusową walkę w koronawirusem.

Jaki z tego wniosek? Lepiej być szanowanym operatorem psikaczki, niż silić się na kogoś, kim się nie jest i zostać zapamiętanym, jako pomyłka.

A tymczasem nie milkną echa ostatnich wyborów. Miałem nadzieję, że to już się skończy. Niestety, jeszcze nie dziś. Może jutro emocje wreszcie opadną.

Andrzej Buczyński