Hit drugiej kolejki

654
fot. Małgorzata Fudali Hakman

PIŁKA NOŻNA | Mecz Kado Górzyn z ŁKS-em Łęknica, upatrywanym jako kandydat do awansu, był z pewnością hitem drugiej kolejki klasy okręgowej.

Podopieczni Karola Widerowskiego niejednokrotnie udowadniali, że na swoich śmieciach, są nie do zajechania. W ubiegłym sezonie zlali Promień Żary, któremu między innymi w konsekwencji tej porażki zabrakło punktów do awansu. Tym razem także nie zamierzali się położyć na murawie i czekać aż beniaminek z Łęknicy strzeli im ze trzy gole.

Gospodarze wyszli na pierwszą połowę bardzo zmotywowani, a goście jakby przygaszeni. W jednej i drugiej drużynie brakowało kluczowych graczy, więc na absencje wynik był remisowy. Natomiast na boisku od początku rządzili miejscowi, którzy, jak zwykle, grali swoje. Potrafią to robić nadzwyczaj skutecznie. Solidnie wyglądająca obrona łękniczan niestety nie mogła sobie poradzić z szybkimi napastnikami gospodarzy, którzy wychodzili z groźnymi kontratakami z głębi pola, wyprzedzając nieraz stoperów ŁKS-u o dwa metry. Podopieczni Grzegorza Tychowskiego zmuszeniu do ataku pozycyjnego, bez Owsianego na środku i z niewidocznym Piechowiakiem, nie mogli znaleźć recepty na taki sposób gry. Co z tego, że wizualnie mieli przewagę. Co z tego, że utrzymywali się przy piłce, jak nie przynosiło to żadnego gola. Męczarnie te przerwała akcja w 20. minucie, Patryka Poprawskiego, który niczym rasowy sprinter przebiegł pół boiska i wyszedł sam na sam
z bramkarzem Przemysławem Stefańskim. Z tego pojedynku zwycięsko wyszedł popularny „Stefan”, który sparował strzał zawodnika gospodarzy. Niestety defensywa gości zbierała się za wolno i po dwóch dobitkach Michał Dyderski wpakował wreszcie piłkę do siatki. I zaczęło pachnieć sensacją na wypełnionym po brzegi „Arena Górzyn”. Atmosfera na boisku stała się nerwowa, bo goście nie mogli uwierzyć, że przegrywają. Ataki przyjezdnych przybrały na sile i 10 minut później sędzia spotkania, który nawiasem mówiąc kompletnie nie panował nad tym, co działo się na boisku, po faulu na zawodniku gości odgwizdał rzut wolny tuż przed linią pola karnego. Obrońcy i bramkarz gospodarzy dosłownie stanęli na polu karnym po gwizdku sędziego, a napastnik łękniczan wbił piłkę do bramki obok zupełnie nie zainteresowanego piłką Radosława Dąbrowskiego. Sędzia po konsultacji
z bocznym arbitrem uznał bramkę. Oburzenie piłkarzy, kibiców i sztabu szkoleniowego z Górzyna było wielkie. Bo przecież arbiter przerwał gwizdkiem grę przed strzałem do bramki, dlatego nikt tej piłki nie bronił. Ponowna konsultacja dwóch sędziów spowodowała anulowanie poprzedniej decyzji i radujący się zawodnicy gości musieli pogodzić się
z faktem, że gola wyrównującego nie ma. Całe to zamieszanie rozgrzało obie drużyny do czerwoności i popsuło bardzo dobre widowisko sportowe. Mecz stał się brutalniejszy,
a arbiter odliczał już chyba minuty do przerwy. Pierwsza część zakończyła się jednobramkowym prowadzeniem Kado.1

fot. Małgorzata Fudali Hakman

Druga połowa to prawdziwa wojna nerwów i potyczki raz pod jedną, a raz pod drugą bramką. Golkiperzy mieli pełne ręce roboty, a obrońcy momentami potrzebowali butli z tlenem. Ambitni łękniczanie nie zamierzali odpuścić i zamknęli gospodarzy w hokejowym zamku i w końcu w 51. minucie, po faulu Bartłomieja Szymczaka w polu karnym, arbiter wskazał na wapno. Do piłki podszedł etatowy wykonawca karnych, Dariusz Piechowiak. Niestety jego strzał obronił świetnie grający Radosław Dąbrowski, który chyba zaczarował w tym dniu swoją bramkę. Zawiedzionych graczy z Łęknicy dobili ostatecznie miejscowi w 83. minucie strzelając im drugą bramkę, a wynik ustalił z rzutu karnego Remigiusz Nowak. Kado Górzyn wygrało z ŁKS Łęknica 2:0.

– Ciężki mecz, dużo walki z obu stron. Specyficzny teren. Szkoda sytuacji niewykorzystanych, bo mecz mógł się zupełnie inaczej ułożyć. Mój zespół walczył, ale zabrakło bramki. Gramy dalej i myślimy już o następnym meczu. Gratulacje dla zespołu
z Górzyna – podsumował Grzegorz Tychowski, trener ŁKS.

– Spodziewaliśmy się trudnego spotkania i takie było w rzeczywistości. Po dobrze przeprowadzonej kontrze wyszliśmy na prowadzenie i od tego momentu mówiąc po piłkarsku zespół ŁKS-u nas trochę „złapał” nie potrafiliśmy dłużej utrzymać się przy piłce, co pozwalało gościom w szybki sposób wchodzić pod nasze pole karne, w drugiej połowie mieliśmy swoje sytuację, żeby szybciej „zabić” mecz, ale udało się dopiero w końcówce. Dzisiaj naprawdę duży szacunek dla chłopaków za wykonaną pracę w defensywie – powiedział po meczu Karol Widerowski, szkoleniowiec Kado. – Jeżeli chodzi o pracę arbitra, sytuacja z rzutem wolnym, w konsekwencji nie uznaną bramką, mocno podgrzała atmosferę, za co słuszne pretensje mieli goście, ale z perspektywy całego spotkania mylił się w dwie strony, więc nie uważam, żeby wypaczył wynik meczu.

Małgorzata Fudali Hakman