A miało być ciekawie

707
Budowlani Lubsko 1:1 Pogoń Przyborów. fot. Małgorzata Fudali Hakman

PIŁKA NOŻNA | Ekipie Budowlanych w rozrywkach klasy okręgowej wiedzie się nad podziw dobrze. Wysokie 5.miejsce zawdzięcza trzem wygranym i dwóm zremisowanym meczom. Lubszczanie nie doznali jeszcze porażki, a przecież przed nimi jeszcze zaległy mecz ze Sprotavią Szprotawa. Podopieczni Roberta ”Siwego” Ściłby są więc pewnego rodzaju niespodzianką i zdecydowanie zaskoczeniem na plus. Mecz z  Pogonią Przyborów, która nikomu nigdy nie odpuszcza zapowiadał się interesująco. Niestety na zapowiedziach się skończyło. Goście do Lubska przyjechali gołą jedenastką i na boisku zobaczyliśmy nawet grającego trenera przyborowian, Rafała Galasa.

Przyjezdni świadomi swojej pustej ławki nie kwapili się do jakiegoś szturmu na bramkę rywali. Grali spokojnie swoje, angażując w każdą akcję minimum wysiłku. Niestety miejscowi nie potrafili wykorzystać w żaden sposób ewidentnej przewagi w jaką mieli w pierwszych 15 minutach. Skuteczność gospodarzy pod bramką Alana Zacharewicza była zatrważająco niska. W zasadzie mecz toczył się pomiędzy bramkarzami, którzy popisywali się swoimi umiejętnościami. Mimo optycznej przewagi jaką mieli lubszczanie, pierwszą bramkę strzelili goście. Po wzorowej kontrze piłkę do bramki, w 17. minucie, skierował Konrad Gabiga. Ta sytuacja najbardziej pobudziła szalejącego przy bocznej linii Roberta Sciłbę, który najchętniej sam wszedłby na boisko, żeby pokazać swoim podopiecznym, jak powinno się grać w piłkę. Na szczęście niemrawe wysiłki miejscowych w końcu przyniosły efekt i w 37. minucie Patryk Kozioł pokonał świetnie broniącego bramkarza rywali, który popełnił jedyny błąd w całym meczu, wypuszczając piłkę, którą już miał w rękach, a napastnikowi gości pozostało ja tylko wkopnąć do bramki. Niestety obraz gry się nie zmienił. Piłkarze obu drużyn nie kwapili się do jakichś  spektakularnych akcji, a najwięcej iskrzyło pomiędzy dwoma charyzmatycznymi trenerami, którzy dyskutowali przy linii bocznej boiska. Na szczęście wyjaśnili sobie nieporozumienia. Do końca pierwszej połowy oba zespoły preferowały typowy styl gry na przetrzymanie do gwizdka. Sędzia w końcu się zlitował i zakończył pierwszą cześć spotkania.

Druga odsłona
Druga połowa to swoboda wymiana podań przez podopiecznych Roberta Ściłby i oczekiwanie na błąd defensywy przeciwnika, który nie zamierzał stworzyć przeciwnikom dogodnej sytuacji. W 60. minucie w sytuacji sam na sam z bramkarzem najpierw wyższość golkipera uznać musiał Tymoteusz Dynowski, a następnie dobijający futbolówkę Dawid Walczak. Później inicjatywę przejęli goście, którzy zastosowali wysoki pressing, czym stworzyli niemałe problemy defensywie Budowlanych pozbawionej swojego kluczowego stopera Bartosza Radki, którego trener  Ściłba ściągnął w 65. minucie w obawie przed drugą żółtą kartką, po tym jak bezmyślnie faulował w kole środkowym, mając na koncie napomnienie i tylko dzięki wielkiemu miłosierdziu sędziego głównego pozostał na placu gry. Pogoń atakowała dość niemrawo i również zmarnowała swoją najlepszą okazję, a raczej została brutalnie sprowadzona na ziemię przez Szymona Kondyckiego, który najpierw w sytuacji 2 na 1 obronił sytuacyjny strzał Pawła Otulaka, a następnie w wiadomy tylko sobie sposób sięgnął piłki przy dobitce Konrada Gabigi. Na tablicy pozostał wynik remisowy.
Mecz pokazał, że podopieczni Rafała Galasa w tegorocznej postpandemicznej kampanii nie będą chłopcami do bicia. Jednak Pogoń musi koniecznie pomyśleć o przywożeniu ze sobą kogoś na ławkę rezerwowych, bowiem stateczne poruszanie się po boisku niektórych piłkarzy, może nie wynika z braku chęci do gry, ale z pewnością z ograniczenia jakie niesie za sobą wiek i kontuzje.

Natomiast w klubie ze Sportowej 48. powinni zacząć rozglądać się za  skutecznym napastnikiem, bo to co wystarczyło na ekipy z Siedliska, Grabika czy Konotopu może okazać się niewystarczające na zespoły z wyższych miejsc. Popularny „Cichy” najlepsze lata ma za sobą i choć w Lubsku ma status Boga, to młodszy już niestety nie będzie, a młode wilki „Siwego” potrzebują jeszcze sezonu, góra dwóch by wskoczyć na odpowiedni poziom.

Małgorzata Fudali Hakman