Wszystko się zmienia, ale czasem aż za bardzo

751

Dzień Wszystkich Świętych zmieniał się dla mnie przez lata, nigdy jednak w taki sposób, żeby go w ogóle nie było. Nikt nigdy pewnie by nie pomyślał, że to jest możliwe. A jednak. Rok 2020 udowodnił, że czasem niemożliwe staje się możliwe.
Ten dzień, oprócz oczywiście odwiedzania grobów bliskich zmarłych, zawsze też był okazją do spotkań żyjących. Bliższa i dalsza rodzina niejednokrotnie widziała się tylko raz w roku, właśnie na cmentarzu. Teraz okazji ku temu nie było, ale wiadomo, wirus. Kontakty międzyludzkie raczej na odległość, jak już.
Trudno też byłoby rozpoznać zamaskowanych znajomych, których nie widziało się od dawna, a którzy mieszkają gdzieś daleko i w rodzinne strony przyjeżdżają tylko, aby odwiedzić cmentarz.

Dawno, jeszcze jako dzieciak, w czasach gdy na grobach zapalano tylko otwarte znicze, a nad cmentarzem wieczorową porą unosiła się specyficzna dymna mgła, oświetlana podskakującymi na wietrze płomykami, co roku z kuzynem znajdowaliśmy sobie po patyku na końcu którego formowaliśmy kulkę, zamaczając ją w roztopionym wosku. Dla dzieci zaduma nad życiem i śmiercią to czysta abstrakcja. Potem z tego „woskowania” wyrośliśmy. Przyszła też nowa moda na zamknięte znicze. I cała frajda się skończyła. Takie to były kiedyś zmiany…
Jednak po wizycie na cmentarzu zawsze szło się do babci, albo do mamy na gorącą herbatę, ciasto, czy gołąbki. Taka tradycja, która – jak się wtedy wydawało – będzie trwała wiecznie. Pal licho herbatę, rzuciłem ją jeszcze w ogólniaku. Ale gołąbków naprawdę szkoda. I tych spotkań rodzinnych.
Może za rok będzie znów normalnie? Może będą gołąbki, a twarze będziemy zasłaniać tylko, gdy naprawdę zrobi się zimno.

Dziś miasta i miejscowości zdobią chryzantemy kupione przez samorządy wspierające w ten sposób handlowców. Kto wie, może to będzie nowa tradycja?

A tymczasem padają kolejne rekordy. Obstawiacie sobie z rana, czy będzie 25, 30, czy 35 tysięcy? Taki mały wirusowy hazard. To, że sytuacja jest poważna, wiadomo. Ale świat się jeszcze nie skończył. Trzeba jakoś żyć. Uśmiechnąć się czasem, żeby nie oszaleć ze strachu. Są jeszcze inne kolory, nie tylko czarny. Ostatnio rozbawił mnie taki oto obrazek – na łóżku szpitalnym leży Sylwester Stallone, a pod spodem podpis „Sylwester na Narodowym”. Ciekawe, jak teraz przywitamy Nowy Rok?

Nie tylko dezynfekcja, maseczki i dystans społeczny pomogą przetrwać ten czas. Uśmiech też. Moja mama ucieszyła się ze słonecznego dnia, bo mogła pojechać sobie rowerkiem na cmentarz, a potem na działkę. Z dala od ludzi, ale przynajmniej jeszcze można wyjść z domu. Takie niby małe coś, a cieszy. Wszyscy przecież pamiętamy wiosnę. Czy będzie „powtórka z rozrywki”? Zobaczymy. Póki co, słońce jeszcze świeci. Gdyby któregoś dnia zaszło i nigdy więcej się nie pokazało, to by była prawdziwa tragedia.

Podobną pewnie przeżywają właśnie galerianki, które od soboty znowu stracą sens życia.
Do kina, jakby co, jeszcze w piątek można pójść. A córka pobiegła dziś kupić buty zimowe, bo nie wiadomo, kiedy duże sklepy znów będą otwarte.

Andrzej Buczyński