Nie ma ciszy w bloku… ciągle jakieś dymy wokół

1466
fot. Małgorzata Fudali Hakman

Ostatnio w internetach dyskutuje się zawzięcie nad zakazem palenia na balkonach. Ścierają się tu opinie wyznawców poglądu „Wolnoć, Tomku, w swoim domku” z zapachowymi estetami. Poniekąd racje jednych i drugich rozumiem i zgadzam się z nimi. Są dwie sytuacje. Palę, ale jak ktoś akurat inny pali, a nie ja, to dym mi przeszkadza. Albo nie palę, więc dym papierosowy mi przeszkadza. Nie ma się co oszukiwać. To śmierdzi. Tak czy siak. Papierosy to syf, a nie jakieś wonne kwiatki na rabatce.

Po co palacze wychodzą na balkon, nawet zimą? Nie po to przecież, żeby podziwiać piękno przyrody niepowtarzalnej. Wychodzą na balkon, żeby w chacie nie śmierdziało fajami i żeby firanki nie żółkły przy okazji. Latem owszem, miło wyjść na balkon tak po prostu. Jednak w chłodne dni żaden palacz nie czerpie przyjemności z jarania na balkonie. No, może poza tymi morsującymi amatorami dymka.

Skoczmy w tym momencie do przeszłości, nie tak bardzo odległej. Papierosy palono w urzędach, w zakładach pracy, w knajpach, w kościołach… akurat nie, ale poza tym, można założyć, że wszędzie. Nawet w szpitalach, co czasem kończyło się pożarem. I tu uwaga. W tamtych czasach – o dziwo – też żyli na świecie ludzie niepalący. Ale jakoś nikt nie krzyczał, że palenie to skandal. Tak po prostu było. W tamtych czasach pospolitego jarania też wiadomym było, że papierosy szkodzą. Ale jakoś nikt się tym specjalnie nie przejmował. I nagle bum! Wprowadzony został zakaz palenia w miejscach publicznych. W knajpach, lokalach, restauracjach, barach… To był szok. Stół bilardowy bez unoszącej się pół metra nad nim papierosowej mgły… nigdy już nie będzie taki sam. Przyszło przywyknąć.
Polskie Koleje Państwowe miały na to „złoty środek”. Były po prostu wagony, lub też przedziały, dla palących i niepalących. Lokale gastronomiczne podobnie, o ile posiadały więcej, niż jedno pomieszczenie. Potem przyszedł twardy papierosowy lockdown na wszystko, co publiczne. Nawet zakaz palenia pod wiatą przystanku komunikacji miejskiej. Dwa metry trzeba było się oddalić. Nawet podczas ulewy. Powiecie może, ale czy ktoś komuś kazał palić, gdy ten czekał na autobus? Oczywiście, że nikt. Nikt, poza nałogiem, który uznać można za chorobę.

Coraz więcej papierosowych ograniczeń systematycznie wprowadzano w życie. Palaczom kroczek po kroczku odbierano miejsca, w których mogli swobodnie ulegać swej nałogowej słabości. Krok po kroku zabierano im wolność w kwestii rujnowania ich własnego zdrowia. Bo papierosy szkodzą zdrowiu… tak tylko, dla przypomnienia. A na marginesie… wprowadzanie przez państwo prawnych uregulowań, mających na celu ograniczenie palenia, nie jest raczej w biznesowym interesie państwa. Wszak wpływy z akcyzy są ogromne. Zakładam w ciemno, że większe, niż koszty leczenia raka płuc. Przecież nie każdy palacz łapie raka. Tak jak nie każdy konsument alkoholu – również bardzo konkretnie obciążonego akcyzą – nie wymaga w domyśle przeszczepu wątroby.

Pojawiła się jednak w międzyczasie tak zwana „moda na niepalenie”. Swoją drogą, pojawiła się też moda na różowe „męskie” marynarki, za krótkie spodnie od garnituru i chodzenie zimą bez skarpet. Niektóre „mody” uważam za głupie, ale każdy ma prawo ubierać się jak lubi i robić to, co lubi. Nic nikomu do tego.

Poemat dygresyjny czas jednak zakończyć i wrócić do blokowiska. Zabudowa wielorodzinna, nie tylko w Żarach, rządzi się swoimi prawami. Od zawsze. Albo jest to spokojne życie w kompromisie, albo międzysąsiedzka wojenka. Jak kto woli. Trzeba mieć świadomość, że komuś przeszkadza smród papierosów, ale też, z drugiej strony, komuś może przeszkadzać smród smażonej ryby, czy innego kotleta. Idąc po schodach, nie lubię, ale jestem zmuszony wąchać to, co sąsiedzi zjedzą na obiad. Czasem mogą to być przyjemne zapachy, a czasem… niekoniecznie. Czy zatem pojawi się niedługo postulat w sprawie zakazu smażenia kotletów w bloku?

W bloku można usłyszeć też, jak rodzice wrzeszczą na swoje dzieci. Słychać też dzieci, które wrzeszczą tak same z siebie, bądź też w konsekwencji rodzicielskich wrzasków na ich „niewinne” przecież zabawy. Słychać telewizor sąsiada z durnym serialem. Słychać innego sąsiada, który uważa – swoją drogą absolutnie niesłusznie – że ma talent wokalny. Czy zatem następnym krokiem będzie wprowadzenie zakazu głośnej dziecięcej zabawy w bloku, a także podśpiewywania, choćby pod prysznicem? Ktoś powie… ale to tak nie szkodzi, jak papierosy. Może. Dlaczego jednak uszy krwawią? 🙂

Denerwować może też postawiony przy schodach wózek dziecięcy, gdy chce się wyprowadzić rower z piwnicy. Otwarte okna na klatce schodowej w zimie, gdy myśli się o ograniczeniu wydatków na ogrzewanie, a sąsiedzi postanowili wietrzyć wszystko przez cały rok…

Denerwować może wszystko. Jako szczęśliwy mieszkaniec zabudowy wielorodzinnej od dziecka i z ponad 40-letnim stażem na żarskim osiedlu muzyków stwierdzam dobitnie i kategorycznie – nerwy są zabójcze, tak jak i papierosy. Jeśli jakiś mieszkaniec bloku chciałby po otwarciu okna słyszeć tylko szmer górskiego strumyka, musi przeprowadzić się w góry i zamieszkać nad strumykiem. Nie ma innej możliwości. A zatem, bądźmy wyrozumiali dla denerwujących sąsiadów. Nikt nie zna dnia ani godziny, gdy nagle trzeba będzie wywiercić kilka dziur w żelbetonowej ścianie, aby nowy telewizor tam powiesić. Akurat w momencie, gdy sąsiedzi oglądają Klan.

Na koniec jeszcze jeden cytat z Aleksandra Fredry: „Z tej to powiastki morał w tym sposobie: Jak ty komu, tak on tobie.”

Andrzej Buczyński
redaktor naczelny