PIŁKA NOŻNA | Kiedy Zorza Ochla i Sparta Grabik spotkały się po raz pierwszy w konfrontacji piłkarskiej w 2019 roku, była to bardziej tragikomedia w wykonaniu jednego i drugiego zespołu. Mecz okraszony wariackim przebiegiem przeszedł do historii futbolowych potyczek w całym kraju.
Tym razem w szóstej kolejce nowego już sezonu piłkarskiej klasy okręgowej, Zorza Ochla udała się w ostatnią wakacyjną niedzielę sierpniową, na dość specyficzny obiekt Sparty Grabik. Ta specyfika wynikała z pewnością z faktu posiadania przez gospodarzy ładnie położonego stadionu piłkarskiego z własną trybuną krytą czy urokliwą bieżnią lekkoatletyczną, do tego pełne oświetlenie oraz profesjonalne nagłośnienie. Stadion jednak krył też swoje tajemnice. Pierwsza to rzucający się w oko plac gry. Krótkie i wąskie boisko dawało „handicap” zespołowi nastawionemu z góry na głęboką defensywę i próby zaskoczenia rywali atakiem szybkim. Wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego nad obiektem w Grabiku rozpostarła się gruba czarna chmura.
Z niej momentami poleciały prawdziwe potoki deszczu. Opad był na tyle intensywny i obfity, iż mecz pomiędzy Spartą Grabik a Zorzą Ochla bardziej przypominał wodną bitwę niż mecz piłki nożnej.
Od początku rywalizacji nieco lepiej dysponowani technicznie Zorzanie cierpieli znacznie bardziej, aniżeli silni fizycznie Spartanie. Powód prozaiczny. Całkowicie przesiąknięte wodą miejsca na stadionie były właściwie nie do normalnej gry piłką. Ilość kiksów, komicznych interwencji sprawiała wrażenie widowiska bardziej z pogranicza konfrontacji „klaunów” futbolu aniżeli prawdziwych piłkarzy.
Obie drużyny najpierw musiały przyzwyczaić się do trudnych warunków. Białozielona kula często grzęzła w błocie lub niespodziewanie przyspieszała po próbie podania. Nogi stawały się z minuty na minutę coraz cięższe na mokrej nawierzchni, a przy każdej zmianie kierunku trzeba było najpierw opanować technikę antypoślizgową. Gospodarze ograniczali
się do gry według staroangielskiego sposobu „kopnij i pędź” – długimi piłkami do przodu. Goście rozpoczęli spokojnie, dając do zrozumienia rywalom, iż interesuje ich gra w piłkę. Niestety po pierwszym kwadransie gry szybko przyjęli warunki gry Sparty i od szesnastej minuty mogliśmy „cieszyć oko” dwoma oddziałami wodnych zapaśników grających według wyżej wymienionego modelu walki piłkarskiej „Kick and Run”. Do 20. minuty mieliśmy wrażenie, iż do wygrania jest… beczka na deszczówkę, a nie zdobycie przez oba zespoły jakichkolwiek punktów. Kopnięcia piłki podczas powodzi nie były szczególnie imponujące, ale pozostaną niezapomniane.
W 22. minucie miał miejsce przebłysk piłkarski w wykonaniu zespołu gości. Rozrzucona defensywa Sparty zgubiła na moment prawoskrzydłowego Ochli, Konrada Bargieła. Silne podwodne dośrodkowanie w pole karne po małej wymianie ciosów przypominającej partię „fliperów” trafia pod nogi pomocnika Zorzy, Tomasza Zajączkowskiego. Precyzyjny strzał techniczny tuż przy słupku znajduje drogę do bramki, dając liderowi prowadzenie w meczu. Zorza nie zdążyła jednak skonsumować prowadzenia, bowiem wodna klątwa bramkarza Ochli, błyskawicznie zajrzała mu w oczy. 29. minuta i niegroźna w zalążku akcja Sparty. Próba długiego podania trafia pod nogi przejmującego je, pomocnika Ochli, Łukasza Janusa. Chcąc uspokoić grę, zagrywa futbolówkę w kierunku golkipera Zorzy. Ten z kolei poznał, co oznacza rywalizować nie tylko z przeciwnikiem, ale i z wodnym żywiołem. Złe przyjęcie, piłka z poślizgiem odskakuje od nogi bramkarza gości trafiając do napastnika Sparty, któremu nie pozostało nic innego jak umieścić ją w bramce Zorzy. Do przerwy było, zatem 1: 1.
Woda i kałuże wyznaczały kierunek gry zarówno jednym, jak i drugim. Przypadek rządził
i dzielił, a niektóre decyzje boiskowe zawodników z pewnością przez aurę wypaczały słuszność ich podejmowania. Przykładem sytuacja z 40. minuty, kiedy interwencja obrońcy Zorzy, Jacka Jurkowskiego kończy się przedłużeniem odbioru piłki. Efekt to klasyczny wślizg, wybicie piłki, ale i dwumetrowe sanki zafundowane pomocnikowi Sparty. Całe szczęście dla zdrowia fizycznego i psychicznego bez większych konsekwencji poza żółtym kartonikiem dla defensora Ochli.
Po przerwie kolejny raz oglądaliśmy inny zespół Sparty, a z pewnością odmieniony „team” Zorzy Ochla. Do boju goście od 50. minuty wprowadzają aż trzy zmiany. Gra przyspiesza
i nieco zaczyna porządkować poczynania w szeregach Zorzy. Nadal przoduje wodny przypadek, ale jest on tym razem sprzymierzeńcem Ochli. Sparta słabnie i już od 55. minuty nie przypomina szczelnie zbudowanej defensywy z pierwszych minut meczu.
W 56. minucie, po celnym uderzeniu z 20 metrów Tomka Wasielewskiego, Ochla wychodzi na prowadzenie. Sparta stara się przeszkadzać gościom w kolejnych atakach. Robi to jednak zbyt chaotycznie. Jedynym rozwiązaniem, po części słusznym, zważywszy na warunki, jaki obrał zespół Trenera Zięby, to sporadyczne próby zaskoczenia rywali stałymi fragmentami gry, w większości kończonymi uderzeniem bezpośrednim na bramkę Zorzy z każdej części boiska, niezależnie od odległości.
65. minuta i kolejna partia wakacyjnego „cymbergaja”. Tym razem pecha ma defensor gospodarzy. Piłka odbijając się w wariackim pędzie od mokrej murawy, trafia obrońcę w rękę. Tym samym sędzia dyktuje rozmyte od deszczu wapno, a trzecią bramkę dla Ochli z rzutu karnego zdobywa Łukasz Janus. Sparta straciła od tego momentu ochotę na jakiekolwiek działania związane z grą o korzystny wynik. Nic nie dało wejście doświadczonego Grzegorza Kopernickiego. Mimo, iż napastnik Grabika miał jeszcze ochotę na zmianę rezultatu, był w tych poczynaniach osamotniony. Nikt z jego partnerów nie był w stanie zaoferować wsparcia w ofensywie. Inaczej po drugiej stronie barykady. Tam każde wejście na boisko nowo powołanego z ławki gracza rezerwy, wnosiło ożywienie w strukturach Ochli. Jedną z takich „złotych rybek” w sieci Trenera Grzelczyka był Michał Moskalik. Napastnik Zorzy determinacją do samego końca w 82. minucie przy dośrodkowaniu od Rafała Jaszkiewicza, chytrym uderzeniem głową, ubiega interwencję golkipera Sparty, ustalając wynik meczu na 4:1.
– Przed meczem obawiałem się jak po zwycięstwie nad Promieniem podejdą moi zawodnicy do tematu konfrontacji z nieco innym gatunkowo zespołem. Wiedziałem, że będzie to trudne spotkanie przede wszystkim z uwagi na nieco już ciążące nam z tyłu głowy obciążenie w postaci obrony, co mecz, fotela lidera klasy okręgowej. Nie myliłem się. Zespół Sparty postawił w pierwszej połowie bardzo ciężkie warunki. Szczelna i cofnięta głęboko linia obrony na małym kameralnym obiekcie uniemożliwiła nam rozwinięcie skrzydeł ofensywnych. Do tego anormalne warunki gry przy momentami prysznicu z nieba spowodowały, że musieliśmy naprawdę ostro popracować nad zwycięstwem. Całe szczęście gospodarze opadli nieco z sił w drugiej połowie, a my mogliśmy spuścić z łańcucha kolejne wypoczęte armaty i od 50. minuty odjechać rywalom. Styl gry na pewno musimy dopracować szczególnie pod kątem radzenia sobie na mikro boiskach. Tam będzie głównie decydować wymienność pozycji i szybkie operowanie piłką. Tego nam dzisiaj zabrakło. Ale nie sądzi się zwycięzców więc gratuluję zespołowi i cieszę się z kolejnych punktów na trudnym terenie – podsumował występ Michał Grzelczyk, trener Zorzy.
– Jak widać, na ten moment nie pomyliłem się typując Zorzę jako czarnego konia rozgrywek. Pierwsza połowa z przewagą optyczną przyjezdnych, ale pomimo tego przy odrobinie zimnej krwi, to my mogliśmy schodzić do szatni prowadząc. Druga połowa, jedna ich dobra akcja i dwa nasze fatalne błędy w obronie i niestety przyjezdni wyjeżdżają z trzema punktami – stwierdził Adrian Zięba trener Sparty Grabik.
Michał Grzelczyk