Różne smutki i radości

719

Ostatnio chyba najbardziej irytuje mnie słońce zachodzące w środku dnia. Co z tego, że dzieje się tak co roku? I co z tego, że nie mam na to wpływu? Czwartkowy zachód słońca po prostu się odbył o godzinie 15.57. Zwyczajnie, szkoda dnia. Nie wszystko da się robić po ciemku. Nie wszystko też robione po ciemku ma sens. Na przykład wycieczka motocyklowa w przepiękne góry nocą. Żeby asfalt oglądać w świetle reflektorów, wystarczy wyjść z domu na ulicę.

Nie jestem kibicem sportowym. Nie kręci mnie oglądanie grupowych, ani indywidualnych zmagań o urwany ułamek sekundy, czy bezcenny punkcik w tabeli. Każdą relację, każde wydarzenie sportowe, bez zastanowienia zamieniam na gapienie się w sufit.

Mimo wszystko, z pewnym smutkiem patrzyłem ostatnio na pozbawione kibiców boiska, na których rozgrywane były ostatnie mecze piłkarskiej jesieni. Na pojedyncze główki wystające ponad ogrodzenie. Bo są tacy, którzy tym żyją. Sześć stopni na termometrze, do tego rozkoszna mżawka i orzeźwiający wiaterek, który pingwina przyprawi o dreszcze. Nie szkodzi. Kibic i tak pójdzie oglądać mecz. Bo lubi. Ale nie może teraz normalnie wejść na stadion z piwkiem, słonecznikiem do śmiecenia, albo tylko po to, by pokrzyczeć sobie na jak zwykle niesprawiedliwe werdykty sędziowskie. Kibiców odcięto od sportowego tlenu, którym muszą oddychać. Odcięto od stada, bo kibic jest niewątpliwie stworzeniem najlepiej czującym się w grupie. Smutny to widok, gdy zawodników jest więcej niż oglądających.
Nie musi to być żadna ekstraklasa. Mieszkańcy najmniejszych miejscowości kibicują swoim drużynom tak samo, jak to się dzieje na największych sportowych arenach. Wszystko wszędzie sprowadza się do tego, że to ich drużyna powinna wygrać mecz. Zwycięstwo w rozgrywkach klasy B jest w sumie takim samym powodem do świętowania, jak w Lidze Mistrzów.

Byłem ostatnio na meczykach w Tuplicach i w Grabiku. Dobrze pamiętam, ile osób normalnie przychodziło tam na mecze. A teraz? Smutno patrzeć na te pustki. I na piłkarzy. Na koszykarzy, czy innych sportowców, którym zabrano kibiców. Zamiast dopingu i hałasu na trybunach – cisza. Raz na jakiś czas wyrwie się spontaniczny okrzyk ochroniarza w pomarańczowej kamizelce. I to tyle.

Po co więc grają, jak kibiców nie mają? Bo sezon trzeba dokończyć. Bo jest nadzieja, że przyjdzie wiosna i kibice wrócą na trybuny. Zawsze jest jakaś nadzieja.

Nigdy bym nie pomyślał, że ucieszy mnie widok rusztowania. A cieszy coraz bardziej. Tego na wieży żarskiego zamku. I krzątających się na szczycie pracowników montujących konstrukcję, którą przykryje dachówka. Pierwsze belki już zawędrowały na szczyt. To chyba też jakiś wyraz tęsknoty za normalnością. Skoro przez całe moje życie wieża wyglądała inaczej, niż przez ostatni rok, to ja chcę, żeby wyglądała tak, jak powinna. Wprawdzie ani od tego nie stanę się bogatszy, ani zdrowszy, jednak jakiś tam uśmiech na twarzy to wywoła.

Jechałem sobie niedawno jedną z żarskich ulic. Trafił mi się kierowca, którego ambicją było najwidoczniej dotknięcie tylnego zderzaka w moim autku. Zawsze w takich sytuacjach mam ogromną ochotę nacisnąć hamulec. Tak zwyczajnie, od razu but w podłogę. W celach edukacyjnych naturalnie. To chyba jedyna skuteczna metoda na brak wyobraźni.
Zjawisko to jest na tyle powszechne, że spowodowało zmiany w przepisach. W projekcie nowelizacji prawa o ruchu drogowym zaproponowano zupełnie konkretne, a nie tak abstrakcyjne dla niektórych pojęcie „bezpiecznej odległości”. Ma to dotyczyć dróg szybkiego ruchu, gdzie takie zjawiska są bardziej niebezpieczne. Otóż, odległość od pojazdu jadącego przed nami ma być uzależniona od prędkości, z jaką się poruszamy. Tak na pół. Przy 100 km/h wymagany bezpieczny dystans wynosił będzie 50 metrów. Przy 140 km/h odpowiednio – 70 metrów.

Ciekawostką jest na pewno zakaz gapienia się w telefon podczas tuptania po przejściu dla pieszych. Taki przepis również ma się pojawić. Być może dzięki temu wiele osób po raz pierwszy od dawna uniesie głowę, rozejrzy się i będzie miało okazję naocznie stwierdzić, że świat wokół jest piękny. Taki na żywo, a nie tylko ten ze smartfonowego wyświetlacza.

Andrzej Buczyński